Jakie gry królowały na Commodore 64 i PC 386 w latach 90? (film, 16m)
Na kanale PeCetowo pojawił się materiał, który miał być opublikowany z okazji Dnia Dziecka, jednak z powodu choroby musiał czekać na swój debiut. Mimo trudności, autor postanowił podzielić się tym nagraniem jako bonus. W filmie autor zabiera widzów w podróż do przeszłości, przypominając sobie momenty związane z pierwszymi grami komputerowymi z lat 90-tych. Autor jest rocznik 86, więc jego wspomnienia dotyczą czasów, w których na rynku dominowały komputery takie jak Commodore 64 czy pierwsze pecety z procesorem 386. Te maszyny, mimo ograniczeń technologicznych, miały swój niepowtarzalny urok i zapadały w pamięć dzięki charakterystycznym dźwiękom i grafiką.
W materiale, autor szczegółowo opisuje swoje doświadczenia z grami. Wspomina trzy tytuły, które wywarły na nim największe wrażenie: Bruce Lee, Giana Sisters oraz River Raid. Autor podkreśla, że granie w te tytuły miało dla niego wyjątkowe znaczenie, ponieważ nie było tak powszechne jak dzisiaj. Nie posiadał sprzętu, więc każda chwila spędzona przy komputerze była dla niego świętem, które jednoczyło całą rodzinę. Opisuje też, jak różne były sposoby uruchamiania gier w czasach, gdy dostęp do informacji był ograniczony, a każdy musiał samodzielnie odkrywać tajniki komputerowych czarów.
W dalszej części filmu autor wraca do wspomnianych gier i stara się je przypomnieć w pewnym porządku. Rozmawia o специфики gameplayu każdego z tytułów, podkreślając różnice i podobieństwa do dzisiejszych produkcji. Wspomina również nieprzyjemne doświadczenia z uruchamianiem gier, co stanowiło wyzwanie dla młodego gracza w ówczesnych czasach. Opowiada o wrażeniach z przeszłości, które dziś wydają się komiczne, ale wtedy były całkiem normalne. Potwierdza, że wiele z tych problemów było związanych ze sprzętem, który często dawał o sobie znać w nieprzewidywalny sposób.
Autor także szczegółowo omawia kilka gier, które zapadły mu w pamięć. Barbarians, Pipe Mania i Blockout są wymienione jako jego ulubione, z każdą z nich związane są ciekawe wspomnienia. Gry te, choć prostsze niż dzisiejsze produkcje, dostarczały mu wielu emocji i godzin spędzonych na rozgrywce. Każdy z tytułów ma swoje unikalne aspekty, które autor pięknie opisuje, co wywołuje poczucie nostalgii nie tylko u niego, ale i u starszych widzów.
Na koniec, autor zachęca widzów do dzielenia się swoimi wspomnieniami na temat początków ich przygód z grami komputerowymi. Twierdzi, że wspinanie się w czasie do lat 90-tych, kiedy to każdy nowy tytuł był wielkim wydarzeniem, to coś, co warto powspominać. Aktualnie materiał na kanale PeCetowo ma 24,980 wyświetleń i aż 910 polubień, co świadczy o dużym zainteresowaniu tematem. Autor podziękował widzom za wsparcie i zachęcił do kolejnych interakcji, co podkreśla znaczenie wspólnoty w świecie gier komputerowych.
Toggle timeline summary
-
Mówca zamierzał podzielić się tym materiałem w Dzień Dziecka, ale nie mógł z powodu choroby.
-
Postanowili podzielić się tym dzisiaj jako tygodniowym bonusem, ponieważ zasługuje na to, by zostać zobaczonym.
-
Mówca reflektuje nad wartością wspominania wspomnień z dzieciństwa.
-
Mają nadzieję, że słuchacze cieszyć się będą przypominaniem sobie swoich wczesnych doświadczeń z grami.
-
Mówca, urodzony w '86, dzieli się pierwszymi wspomnieniami z gier z lat 90.
-
Mówi o swoich pierwszych doświadczeniach z grami na Commodore 64 i PC 386.
-
Przypominając ograniczenia swojego monochromatycznego monitora i miłe wspomnienia o efektach dźwiękowych.
-
Nostalgia za magicznymi dźwiękami starej maszyny wywołuje w nich emocje.
-
Ich trzy ulubione gry na Commodore to Bruce Lee, Giana Sisters i River Raid.
-
Te tytuły reprezentują ich pierwsze doświadczenia z grami wideo.
-
Wspominają, jak granie w gry na Commodore było dla całej rodziny szczególną okazją.
-
Wyzwania związane z uruchamianiem starych gier w ich miasteczku z powodu braku zasobów.
-
Refleksje na temat legend dotyczących rozgrywki i problemów z maszynami w tamtych czasach.
-
Opisując River Raid jako świetną klasykę z wysoką wartością do powtórek.
-
Giana Sisters oferowało podobną zabawę jak Super Mario Bros. dla nich.
-
Prince of Persia był znaczącą grą, która pozostawiła trwałe wspomnienia.
-
Podkreślają emocjonalne połączenie i doświadczenia związane z graniem w gry z ojcem.
-
Mówca wyraża chęć usłyszenia o pierwszych doświadczeniach z grami ze strony widowni.
-
Zachęcają do wsparcia ich pracy na platformie, dla której tworzą treści.
Transcription
Miałem ten materiał wrzucić w Dzień Dziecka, ale dopadło mnie jakieś choróbstwo przez co nie byłem w stanie. Wciąż mnie delikatnie trzyma, ale wrzucam go Wam dzisiaj jako wewnątrz tygodniowy bonus, bo szkoda żeby się zmarnował. Ostatecznie każda okazja do powspominania starych, dobrych czasów dzieciństwa jest na wagę złota, a może i Wy, mam nadzieję, przy okazji spędzicie paręnaście fajnych minut cofając się ze mną do swoich pierwszych gier i pierwszych wspomnień związanych z komputerami. No ale po kolei. Jestem rocznik 86, więc choć urodziłem się jeszcze za komuny, to moje pierwsze gierki i pierwsze komputery i związane z tym wspomnienia to już raczej okolice połowy lat 90, może delikatnie wcześniej kiedy miałem te 6-7 lat. Jeśli chodzi o sprzęt i co za tym idzie pierwszy kontakt z grami jaki pamiętam, to są to głównie dwie maszyny. Commodore 64 u kuzynów oraz nasz domowy pecet z procesorem 386 i kartą Herkules zgodną z tego co mi się kojarzy z 16-kolorowym EGA, choć i tak nie na wiele się to zdało, bo nasz monochromatyczny monitor wyświetlał tylko jeden jedyny żółtawy kolor poza czernią. Ale nikt się tym oczywiście wtedy nie przejmował. Do dziś bardzo ciepło wspominam magiczne dźwięki jakie wydawała ta maszyna, te buczenie, charczenie i doczytywanie dyskietek, kiedy odpalał to jakby się w środku jakieś demony budziły, jakby szykował się do niebotycznie ciężkich zadań, do których potrzeba było zaangażować najnowsze zdobycze technologii, które oczywiście drzemały tam w środku. No, nie dałoby się przy tym spać, ale miało swój niezaprzeczalny urok i klimat. Próbowałem nawet odtworzyć je współcześnie, ale wszystkie retro kompy jakie posiadam są jednak z późniejszej epoki i to już nie do końca to samo. Może pora rozejrzeć się za czymś bardziej autentycznym, jeszcze starszym, tylko skąd na to wszystko brać miejsce? Nie mam pojęcia, ale na pewno będę kombinował. Jeśli zaś chodzi o Commodorka w kontekście mojego pierwszego w życiu grania, to sprawa była prosta i trzypunktowa. Bruce Lee, Diana Sisters i River Raid. To znaczy inaczej, było tego dużo więcej i część wyświetla Wam się teraz na ekranie, ale z tamtych pionierskich dla mnie czasów, te trzy zapamiętałem najbardziej. Nie wiem, być może dlatego, że były w grupie pierwszych gier wideo z jakimi miałem do czynienia, być może wynika to z ich niezaprzeczalnej jakości, ale mam też jeszcze jedną hipotezę. A mianowicie taką, że wówczas odpalanie tych tytułów to nigdy nie było po prostu zwykłe, casualowe granie jak to widzimy dzisiaj. A przynajmniej nie dla mnie. Jako że sprzęt nie był mój, a w małym miasteczku nikt z moich podwórkowych znajomych czegoś takiego nie miał, to obcowanie z Commodorem traktowałem trochę jak święto. Zresztą przeważnie odwiedzaliśmy kuzynów właśnie w niedzielę, czy też przy okazji świąt, urodzin itd. Więc de facto granie takim świętem właśnie się stawało. Zresztą nie tylko dla mnie, bo grali wszyscy. Grała ciotka, grali ojcowie, matki, babcia nawet. Wszyscy zbierali się wokół telewizora i każdy chciał spróbować o co chodzi w tych wszystkich ruszających się kropeczkach po ekranie. Zresztą po pewnym czasie mama moich kuzynów i moja chrzestna była tak wyekspiona, że jak usiadła do tego River Raida to próżno było czekać swojej kolejki. Ewidentnie był to fenomen, no i jestem ciekaw czy gdyby dzisiaj podsunąć jej Joya, to pamięć mięśniowa zrobiłaby swoje i znów nas wszystkich by pozamiatała. Może kiedyś się uda sprawdzić. A, no i zanim wrócę w kilku słowach do wspomnianych gierek, to chciałbym wspomnieć jeszcze jedną rzecz związaną z Commodore, która jest takim wyraźnym moim wspomnieniem z tamtego czasu. I chodzi tutaj o cały proces uruchamiania sprzętu czy poszczególnych gier. Co jak się okazało w naszych warunkach było mocno złożonym problemem. Nie wiem jak to wyglądało u was, ale u nas w mieście z niecałymi piętnastoma tysiącami mieszkańców nie było dostępu do bajtka czy wczesnych komputerowych czasopism. To znaczy może był, ale nam nic takiego nigdy w ręce nie wpadło. Wszystko trzeba było kombinować samemu i szyć na bieżąco z wykorzystaniem zasłyszanych w najróżniejszych miejscach informacji. Tu jakiś kumpel coś podpowiedział, bo wujek wujka ma taki sam. Tam coś sprzedawca kaset na targu podrzucił, a innym razem wpadło się na coś po prostu przypadkiem. Wtedy też rozwinęły się legendy, że jak się będzie chodzić po pokoju to się nie wgra, że najlepiej w ogóle nic nie ruszać i siebie nie ruszać, albo że zmiana kasety rozkalibruje głowicę. Dziś już wiem, że były to głupoty oraz że większość z nich tyczyła się generalnie bardziej atarynek, ale kto to wtedy wiedział? Nie wiem czy w ogóle wiedzieliśmy, że coś takiego jak atari istnieje. Szczerze mówiąc wątpię. A wracając do tych gier. Jeśli miałbym tutaj na szybko skleić jakąś minitubkę, bo przecież to lubię robić najbardziej, to z tej genialnej trójki wyglądałoby to mniej więcej tak. Na początek pewnie Bruce Lee, czyli prosta, acz niesamowicie wciągająca platformówka ze statycznymi planszami, w której jako tytułowy mistrz biegamy, skaczemy, zbieramy lampiony, omijamy pułapki i nawalamy się oczywiście z przeciwnikami. Proste, wręcz banalne, ale wciągało i wciąga do dziś jak bagno, a uczenie się kolejnych plansz na pamięć było przez długi czas naszym podstawowym zajęciem. A i jeszcze jedno. Do dziś w kontekście tej gry bardzo zaskakuje mnie jak mocno responsywne jest sterowanie i jak żywo gra reaguje na poczynania gracza, przy przecież całkiem niezłym tempie rozgrywki. No, bez dwóch zdań jest to kultowy zlepek ruchomych pikseli i zdarza mi się popykać po dziś dzień. Co do drugiej gry to tutaj miałem troszkę więcej wątpliwości, ale ostatecznie postawiłem na River Raid. Jak już wspomniałem, ciotka Dorota była niekwestionowanym mistrzem tej gry, co nie znaczy, że nie próbowaliśmy dotrzymać jej kroku. Było to o tyle łatwiejsze, że jak już się do River Raida usiadło to ciężko było się oderwać, więc umiejętności przybywało z każdą upływającą godziną. Ten prosty, pionowy shoot'em up, w którym próbujemy jak najdalej dolecieć samolotem, nie rozwalając się po drodze o ściany koryta rzeki, po rozrzucanych wszędzie wrogów i zarządzając zapasami paliwa ma w sobie niezaprzeczalne pokłady regrywalności i niesamowicie silny syndrom jeszcze jednej próby. To po prostu idealny przykład produkcji typu easy to learn, hard to master i naprawdę godzinami próbowaliśmy ją masterować. A jeśli chodzi o miejsce pierwsze, to mogło być tylko jedno. W czasie, w którym nikt z nas nie wiedział o istnieniu Super Mario Bros., jej klon w postaci Giany Sisters dał nam dokładnie tyle fanu i takie same emocje, jak, domyślam się, towarzyszyły wszystkim zachodnim czy dalekowschodnim dzieciakom zagrywających się w przygody wąsatego hydraulika. Bo i przecież gry te były bliźniaczo do siebie podobne. Począwszy od poszczególnych plansz, poprzez power-upy, tempo gry i wszystkie inne aspekty gameplayu. Plus, co trzeba wspomnieć, w Gianie była absolutnie fenomenalna muzyka, która zachęcała wręcz do parcia do przodu i nadawała niezwykły rytm kolejnym próbom. Niezapomniana produkcja. No dobrze, a wracając do naszego domowego demona wydajności, jakby to powiedzieć, był jaki był. Generalnie była to maszyna taty, którą wykorzystywał głównie do pracy, coś tam wiecznie pisząc i drukując na strasznie wolnej i hałasującej, chyba igłowej wtedy drukarce. Do dziś nie do końca wiem co, ale najważniejsze, że jak już skończył, to pozwalał mi wskoczyć i trochę pograć. Ale tylko trochę, bo raz, że oczy potrafiły naprawdę boleć od tych CRT-ków, a dwa, że dodatkowo mnie bolały też plecy, bo komputer początkowo leżał na ziemi, póki w pokoju nie dorobiliśmy się biurka. Tak samo zresztą jak telewizor. No, piękne to były czasy bez dwóch zdań. Zresztą z samym sprzętem też były wiecznie jakieś problemy. Po pierwsze, umówmy się, że DOS nie był jakimś wybitnie przyjaznym systemem operacyjnym, szczególnie dla dzieciaka. Choć jako małolat, jak każdy inny, miałem bardzo dobrą pamięć, przez to szybko łapałem poszczególne komendy czy nawigacje w Norton Commanderze, ale najczęściej sami musieliśmy sporo pokombinować i nieraz zdrowo się naszukać, bo tata, choć potrafił ogarnąć na tyle, żeby wykonywać swoją pracę, niekoniecznie był biegły w kwestiach butowalnych dyskietek, edycji config sysa, autoexeca czy innych cudów. Poza tym, część gier zwyczajnie nie chciała się uruchomić, a inne wyłączały się np. z niewiadomego wówczas powodu zaraz po starcie. Tu dziś pamiętam problemy jakie sprawiał taki choćby platformowy Metal Mutant od studia Silmarils, którego długo, długo nie byliśmy w stanie uruchomić, a kiedy już się udało okazało się, że totalnie nie ogarniamy gry i nie potrafimy w ogóle wyjść z pierwszego ekranu. Wróciłem do niego natomiast po latach i okazało się, że to całkiem zacny tytuł. Ale dziś nie o nim. Nie będę też opowiadał Wam tutaj o Tetrisie, który gdzieś tam się na pewno przewijał, o kultowym Alley Cat czy jakiejś dziwnej komputerowej wersji chińczyka, w którą wtedy na pewno graliśmy, bo akurat żadna z nich wówczas jakoś bardzo mnie nie wciągnęła. Były tak naprawdę cztery gry, co do których mam w miarę dokładne wspomnienia z tego czasu i które zrobiły na mnie i na ojcu i wszystkich dookoła, którzy to nierzadko ustawiali się w kolejce, żeby pograć, naprawdę gigantyczne wrażenie. I choć był to taki czas, że de facto grało się w to co było, w to co udało się gdzieś tam po znajomości zdobyć na deskietce i nie można było być zbyt zebrednym, to w moim przypadku te cztery tytuły w zupełności mi wystarczyły. Nic innego nie potrzebowałem i zresztą tak po prawdzie myślę, że przez jakiś rok albo trochę dłużej nic innego zwyczajnie nie miałem. A były to Prince of Persia, Pipe Mania, Blockout i Barbarian z 1987 roku od studia Psygnosis. Nie mylić z bardziej popularną bijatyką od Palad Software, popularną przede wszystkim na emidze. To nie to samo. I tutaj od razu też pokuszę się o mały ranking, żeby zbytno nie przedłużać tych moich starczych dzisiejszych opowieści. Na miejscu czwartym Barbarian, czyli przedziwna z dzisiejszej perspektywy dwuwymiarowa rzecz jasna platformówka, w której to chodzi się po kolejnych planszach walcząc z przeciwnikami mieczem, łukiem i z wykorzystaniem tarczy. Do tego sporo tam skakania czy porozrzucanych wszędzie pułapek. Graficznie było ok, duże sprajty i przyzwoite animacje, ale ja zapamiętałem z tej gry głównie dwie rzeczy. Po pierwsze masakryczny, wwiercający się w czaszkę i irytujący dźwięk wydobywający się z PC Speakera oraz niesamowicie umolne wręcz sterowanie. Otóż z racji tego, że oczywiście nie mieliśmy joysticka ani myszki to sterowanie naszym przemiłym protagonistą odbywało się poprzez wciskanie klawisza F1, F2, F3 itd. na klawiaturze, gdzie któryś tam F odpowiadał za skakanie, któryś za uderzanie, któryś za ruch, ale tak do końca nikt nigdy nie wiedział które są które i wiecznie się to myliło. Nie wiem jaki geniusz to wymyślił zamiast np. strzałek kierunkowych, ale na pewno był geniuszem zbrodni. No dziś już naprawdę ciężko się w to gra. Miejsce trzecie to już dużo, dużo przyjemniejsza gra, w którą czasem zdarza mi się popykać do dziś, czyli kultowa dla niektórych Pipe Mania. Tam od razu wszystko było jasne, nie trzeba było się niczego wielce uczyć i kombinować, dostawaliśmy pustą planszę z początkowym fragmentem rury, a po starcie czasu było trzeba tak dokładać kolejne elementy, żeby zielona ciecz, która niechybnie zacznie w naszej sieci płynąć, przebyła za daną na początku odległość. I tak plansza po planszy z nieustannie wzrastającym poziomem trudności, z pojawiającymi się z czasem przeszkodami i coraz dłuższymi fragmentami do ułożenia. Dla mnie to kwintesencja logiczno-zręcznościowej arkejdówki i idealna gierka na szybką partię czy dwie, przerwie pomiędzy innymi tytułami. Oczywiście w odniesieniu do dnia dzisiejszego, bo wtedy było to zdecydowanie danie główne. Miejsce drugie i gra z podobnej kategorii, czyli, czego wtedy oczywiście nie mogłem wiedzieć, Polski Blockout. Zdarza mi się na kanale od czasu do czasu przy różnych okazjach o nim wspominać, więc tutaj tylko krótko, żeby za bardzo się nie powtarzać. W prostych słowach to trójwymiarowy klon Tetrisa, gdzie wielokształtne klocki układa się w widzianej od góry studni, próbując dokładnie wypełnić jej kolejne kondygnacje. I o ile brzmi to może mało ekscytująco i odkrywczo, to uwierzcie, że gameplayowo Blockout wymiata. Do tego stopnia, że do dziś potrafi mnie bezlitośnie wciągnąć, mózg paruje, a oczy nie nadążają za migającymi na ekranie kształtami. Jeśli lubicie tego typu układanki i chcecie sprawdzić swoją wyobraźnię przestrzenną, to lepszej gry po prostu nie znam. Obowiązkowo. No i pierwsze miejsce nie mogło być inne. Legendarna produkcja Jordana Mechnera o księciu Percy była przełomem na tak wielu płaszczyznach, że aż ciężko to sobie wyobrazić, biorąc pod uwagę datę premiery. Jako dziecko nie miałem natomiast pojęcia o animacji rotoskopowej czy zawiłościach procesu programowania. Dla mnie liczyło się tylko to, jak fenomenalna była to gra, jak cudownie poruszały się postacie, jak genialnie walczyły, jak unikałem pułapek i wpadałem w ostatniej chwili w domykające się właśnie drzwi. Liczyłem się tylko ja, książę i upływający czas. Godzinami wręcz potrafiłem maksować kolejne poziomy, na pamięć ucząc się następnych przełączników, skoków i przykłódków. A że na ukończenie gry była realna godzina, a każdy kolejny błąd mógł znieweczyć wszystkie starania, to emocje sięgały zenitu. Ostatecznie przeszliśmy z Tatą Prince'a chyba dwa razy i do dziś pamiętam te chwile jako jedne z najfajniejszych moich doświadczeń tamtego okresu. Zresztą cały ten czas był cudowny. Odkrywanie nowych technologii, kolejnych gier i nieznanych wcześniej gatunków. Wtedy czegokolwiek by człowiek nie włączył, to była duża szansa na to, że będzie niepodobne do czegokolwiek co włączyło się wcześniej. Pewnie ten początkowy okres, choć krótki, był niesamowicie intensywny w odczuciach i pewnie dlatego całkiem dobrze go pamiętam. A przecież to dopiero później tata dostał z pracy wypasionego laptopa, następnie wymieniliśmy komputer, pojawiły się Warcrafty, Diablo czy Dungeon Master 2, a kolega otrzymał Amigę z Settlersami i przepadłem w świecie gier na dobre. No dobrze i to by było na tyle jeśli chodzi o dzisiejsze wspominki. Oczywiście bardzo, bardzo chętnie posłucham jak wyglądały początki waszego grania, jakie to były tytuły i na jakim sprzęcie. Piszcie śmiało w komentarzach. Nie zapomnijcie też o wsparciu pecetowa jeśli wam się podoba to co tutaj robię oczywiście i o tym, że oprócz subów czy lajków możecie też wesprzeć mnie finansowo na platformie bajkowitoo tak samo jak cała masa ludzi, którzy to zrobili wcześniej i którzy właśnie wyświetlają się na ekranie. Bardzo, bardzo wszystkim dziękuję, a jeśli chcecie do nich dołączyć to oczywiście link w opisie. Trzymajcie się i do następnego. Cześć!