Koszmar NATO - komputery PRL-u (film, 23m)
Historia bez Cenzury porusza fascynujący temat polskich komputerów, sięgając w czasy PRL-u, który mimo licznych ograniczeń potrafił stworzyć ciekawe konstrukcje. W pierwszych latach po wojnie, polscy naukowcy marzyli o stworzeniu własnej maszyny liczącej. Inspirację czerpali z amerykańskich urządzeń, co prowadziło do budowy analogowych komputerów. Kluczowym momentem był 1948 rok, kiedy profesor Kuratowski, zainspirowany wizytą w USA, zwołał grupę entuzjastów, którzy postanowili skonstruować maszynę liczącą. Prace były utrudnione przez brak odpowiednich części, jednak dzięki podzespołom zdobytym z Wehrmachtu, projekty mogły ruszyć naprzód.
Wkrótce, w 1958 roku, zaprezentowano pierwszy polski komputer cyfrowy – XYZ. Miał on 400 lamp elektronowych i rozwiązywał skomplikowane równania, mimo że często psuł się po krótkim czasie eksploatacji. Decydujący był technik, który potrafił diagnozować jego problemy jedynie po dźwięku, co brzmi niczym z filmu o geniuszach technologicznych. Prace nad komputerami nie kończyły się jednak na XYZ, ponieważ w kolejnych latach powstały nowe konstrukcje, takie jak Odra, która zyskała uznanie na międzynarodowej scenie.
Kolejnym ważnym wynalazkiem był K202, stworzony przez Jacka Karpińskiego, uważanego za „polskiego Billa Gatesa”, który jednak nie zdołał przekuć swojego talentu w sukces komercyjny. Był to komputer rewolucyjny, ale brak wsparcia ze strony państwa i niemożność produkcji na szeroką skalę spowodowały, że projekt upadł. Karpiński, rozczarowany sytuacją, porzucił branżę i zajął się hodowlą zwierząt. Mimo że w tamtym okresie dla Polski było to niewątpliwie wielką stratą, legendarne ambicje Karpińskiego pokazują, jak wiele niewykorzystanych talentów zniknęło w komunistycznej rzeczywistości.
Pod koniec PRL-u powstały również inne ciekawe projekty, takie jak Momik 8B, który zyskał popularność m.in. w przemysłu spirytusowym i medycynie. Komputery te, mimo ograniczeń, potrafiły skutecznie wspierać pracowników w rozwiązywaniu problemów w codziennej pracy, co potwierdza ich znaczenie. Z czasem, po transformacji ustrojowej, polski rynek komputerowy zaczął ustępować miejsca zagranicznemu, jednak komputery z PRL-u na zawsze pozostaną symbolem polskiego wynalazczości.
Na koniec, warto dodać, że film zamieszczony na kanale "Historia bez Cenzury" zyskał już 777134 wyświetleń oraz 26531 polubień, co świadczy o ogromnym zainteresowaniu tematem historii polskich komputerów w PRL-u. Dzięki wciągającemu stylowi narracji, autor przyciągnął wiele osób do tej fascynującej opowieści o polskiej innowacyjności, która pomimo trudnych czasów, potrafiła zaowocować interesującymi projektami komputerowymi, które kształtowały nasze dziś.
Toggle timeline summary
-
Wprowadzenie partnera odcinka Odu.
-
Ostrzeżenie o niewłaściwej treści dla dzieci.
-
Dyskusja na temat potencjału Polski w technologii komputerowej.
-
Skupienie się na historii polskich komputerów, zwłaszcza w erze PRL.
-
Początki polskich komputerów wykorzystujących komponenty nazistowskie.
-
Pytania dotyczące wczesnych polskich programistów i ich zmagań.
-
Początek podróży do 1948 roku, oznaczającej początek historii komputerów w Polsce.
-
Inspirująca wizyta profesora Kuratowskiego w USA wpływa na polskich naukowców.
-
Wyzwania, przed którymi stawali polscy naukowcy przy rozwijaniu komputerów z powodu braku zasobów.
-
Uruchomienie pierwszego polskiego komputera XYZ w 1958 roku.
-
Pierwsza polska gra komputerowa opracowana dla XYZ.
-
Rosnące zainteresowanie komputerami ze strony państwa w celu poprawy jakości życia.
-
Komputery nazwane 'Odra' związane z obchodami państwowymi w Polsce.
-
Wojskowe wersje komputerów Odra używane do obliczeń artyleryjskich.
-
Zainteresowanie Edwarda Gierka K202, istotny kamień milowy w polskim komputerowaniu.
-
Problemy z produkcją K202, które doprowadziły do niespełnienia standardów.
-
Przejście Karpińskiego z technologii do hodowli drobiu po niepowodzeniach projektów.
-
Media przedstawiające historię Karpińskiego o ambicjach w technologii.
-
Wprowadzenie 'Elwro Junior' do nauczania informatyki w szkołach.
-
Dyskusja na temat narzędzia do budowy stron internetowych Odu dla ułatwienia e-commerce.
-
Zakończenie z przypomnieniem o partnerstwie Odu.
Transcription
Partnerem odcinka jest Odu. Program zawiera treści nieodpowiednie dla dzieci oraz kontrowersyjne skróty myślowe. Jeśli więc jest to dla ciebie poważny problem, zrezygnuj z dalszego oglądania. Chociaż pewnie będziesz żałować. Polacy już nieraz pokazali, że potrafią wykorzystać niesamowity potencjał, jaki dają komputery. Potrafią go wykorzystać świetnie, no bo mamy polskie gry, polskie sklepy, podbijające światowy rynek. Jasna sprawa, ale czy w produkcji samego sprzętu komputerowego też mamy się czym pochwalić? Oczywiście, że tak. Choć dzieje polskich komputerów łatwe nie były, jak wiele rzeczy w PRL-u, a dziś właśnie na tej epoce się skupimy. Czemu pierwsze polskie konstrukcje komputerowe śmigały po części na nazistowskich podzespołach? Co sobie po nocach drukowali pierwsi polscy informatycy? Jaki PRL-owski komputer bardzo boleśnie zaskoczył NATO i jak zaorano polskiego Billa Gatesa? Chyba, że zaorał się sam. Sprawdźmy. Czas na nowy odcinek Historii bez Cenzury. Od czego najlepiej zacząć nasz odcinek o historii polskich komputerów? Oczywiście, że od cytatu z Jana Pawła II. Nie lękajcie się. Ostatnim czego chcemy, to już nie jest cytat, żeby było jasne, to zawalać was tutaj informatycznymi szczegółami. Nie, nie, nie, spokojnie, skupimy się na fajnych anegdotach. Zatem przenieśmy się już do roku 1948, kiedy to teoretycznie zaczęła się historia polskich komputerów. Choć spore podwaliny położyli też pod to wszystko członkowie Polskiej Szkoły... Polskiej, Lwowskiej Szkoły Matematycznej, o której zresztą już kiedyś był odcinek. Okej, co takiego wydarzyło się w tym 1948? W gmachu fizyki UW profesor Kuratowski spotkał się z kilkoma ziomkami z pracy i opowiedział im swoje wrażenia z wizyty w USA, gdzie z kolei koledzy po fachu pokazali mu maszyny liczące, w tym niewykluczone, że dumę amerykańskich naukowców Eniaka, kolosa pracującego dzięki 18 tysiącom lamp elektronowych. Nasi naukowcy stwierdzili, że no kurczę, robi to wrażenie i trzeba przynajmniej jedną taką maszynę liczącą w Polsce skonstruować. I kompletnie zdawał się nie przeszkadzać im fakt, że nie mają nic, żeby tego dokonać. Serio, nic. Ani części, ani nawet hali, w której mogliby pracować i z czasem postawić kompa, bo wtedy tego typu maszyny były właśnie takich rozmiarów. Nasi naukowcy początkowo więc musieli się ograniczyć do czytania literatury zagranicznej, która jakimś cudem przedostała się przez żelazną kurtynę. Tyle dobrego, że chłopaków wspierał pan, ale nie jakiś anonimowy mężczyzna, tylko pan Polska Akademia Nauk, która wsparcie kontynuowała, mimo że nasi naukowcy czasem przynosili przedziwne faktury, np. fakturę z apteki na 100 sztuk lateksowych osłonek. Czy chodzi o prezerwatywy? Jest taka opcja, ale nie ma niestety pewności, bo to mogły być też takie specjalne osłonki na naczynia laboratoryjne, których nasi naukowcy używali do eksperymentowania z pamięcią rtęciową. I to jest jeden z tych momentów, jak moglibyśmy się wdawać w szczegóły, ale nie róbmy tego, bo najważniejsze jest to, że z sukcesem udawało się konstruować maszyny liczące, które całkiem nieźle radziły sobie nawet ze skomplikowanymi równaniami, tylko że jednego typu, bo były analogowe. A plan był przecież taki, żeby robić sprzęt cyfrowy i tutaj z pomocą nieświadomie z zaświatów przyszła III Rzesza. W komunistycznej Polsce lat 50. nie było wielu rzeczy. Niepodległości, wolności słowa i porządnych kabli, zwłaszcza bez tego ostatniego. Ciężko jest zrobić porządny komputer, ale na szczęście nasi naukowcy weszli w posiadanie przewodów pozostawionych przez wycofujący się Wehrmacht, więc prace szły odrobinę łatwiej dzięki temu, ale nadal były problemy. Na przykład testy trzeba było prowadzić po nocach, bo wtedy zasilanie było bardziej stabilne. Najlepiej było między północą, a czwartą, bo wtedy nie jeździły tramwaje. Nie ma się co dziwić, że w tych warunkach chłopakom z Warszawy trochę zeszło, ale w końcu w 1958 roku uruchomiono pierwszą polską, choć mocno inspirowaną zachodnią konstrukcją, maszynę cyfrową o nazwie XYZ. Zajmowała spore pomieszczenie i nadal nie mogłaby działać bez lamp, ale już tylko 400. XYZ wykonywał około 8000 operacji na sekundę. Zakładając, że działał, co wcale nie było takie oczywiste, bo ów sprzęt wykrzaczał się mniej więcej po godzinie użytkowania, ale spoko, był pod dobrą opieką, zwłaszcza jednego takiego technika. Gość miał jakiś instynkt macierzyński wobec swojej kreacji, rozumiał ten komputer tak dobrze, że na słuch potrafił ocenić, jaki element się aktualnie spierdzielił i mało tego, jak go nawet nie było na dyżurze, to koledzy do niego dzwonili, przykładali słuchawkę do maszyny i on już po paru chwilach mówił, jaki element należy wymienić i zazwyczaj miał rację. To również na tego kompa powstała pierwsza polska gra komputerowa. No, okej, może nie do końca polska. Bo chodzi o kółko i krzyżyk, przy czym nasi inżynierowie wpisali też do programu wszystkie możliwe kombinacje, więc można było z maszyną co najwyżej zremisować. To również mniej więcej w tym okresie państwo zaczęło się interesować potencjałem komputerów, jeśli chodzi o szeroko pojęte ułatwianie życia, ale państwo było daleko, daleko za naszymi pierwszymi informatykami, którzy bardzo szybko zorientowali się, że dzięki coraz lepszym komputerom, korzystającym choćby z rozwijającej się prężnie technologii tranzystorowej, można choćby wydrukować sobie obrazki niechętnie puszczane przez cenzurę. Oczywiście chodzi o gołe baby! Otóż nie i żeby było jasne, też jestem w szoku. Czy Tomek też jesteś w szoku? Tomek też jest w szoku, ale faktycznie wśród wydruków była choćby Merlin Monroe, albo Myszka Miki, albo Einstein. Generalnie te wydruki to były tak zwane AsciArt, czyli sto kilkadziesiąt znaków, których też można było regulować nasyceniem koloru czarnego i jak się je odpowiednio nasycone ustawiło odpowiednio obok siebie, to można było wydrukować stworzony tak obraz, wydrukować oczywiście w nocy i potem se powiesić w gabinecie, albo dać szwagrowi, albo dziecku. Albo dziecku szwagra. Wszystko jedno. W każdym razie cenzura jakoś przesadnie za to nie ganiała, tym bardziej, że cenzorzy mieli poważniejsze problemy z naszymi pierwszymi informatykami. Bo ci bezczelni jajogłowi używali określenia komputer na maszynę liczącą, a przecież komputer to jest zachodnio brzmiące słowo i tak być nie może. I faktycznie walczono z tym procederem dosyć ambitnie, aż podobno jeden z naszych nerdów postanowił w jednym ze swoich artykułów wyprowadzić słowo komputer od wojsk komputowych, o których wspominał Sienkiewicz. Konkretnie chodzi o wiek XVII, a komput to po prostu była ustalona liczebność wojska na Sejmie. Ale władza uznała, że a, to jak od tego jest słowo komputer, to dobrze, to można używać. Skoro już jesteśmy przy komunistycznym patosie, to jedną z najważniejszych imprez socjalistycznej Polski miały być obchody tysiąclecia państwa polskiego. Co to ma wspólnego z komputerami? Otóż okazuje się, że całkiem sporo, ponieważ uznano, że powstający we Wrocławiu bardzo obiecujący komputer fajnie by było nazwać Odra. Właśnie na cześć oparcia powojennej polskiej, zachodniej oczywiście, granicy o rzekę Odrę i tym samym przywrócenie naszych ziem do piastowskiej macierzy. Prace prowadzono dość szybko. Na tyle szybko, że pierwsza Odra powstała na długo przed głównymi obchodami, bo już w 1961 roku, ale bardziej przełomowe okazały się wersje kolejne. Gdyby wersje 1003 reklamowano dzisiejszymi marketingowymi frazesami, to pewnie by się nazywała Light albo Air, bo ważyła zaledwie 400 kg, ale wrocławscy inżynierowie nie osiedli na laurach. Wersja 1204 miała własny system operacyjny, a wersja 1103 z 1970 roku miała większą bazę programów, wiele więcej opcji podpinania zewnętrznych urządzeń i o połowę mniejszy pobór prądu niż angielska konstrukcja, na której nasz sprzęt był wzorowany. Sporo Odr szło na eksport. Nasze komputery pomagały wykonywać obliczenia w różnych instytucjach, ale najmocniej w historii zapisała się wersja 1325, czyli wersja wojskowa. Tak, były wojskowe Odry specjalnie przystosowane do pracy w ciężkich warunkach, czyli do przewożenia po bezdrożach nawet, albo do dużych wachnięć temperatury. Generalnie tego wszystkiego, czego wojsko wymagać od swojego sprzętu powinno. Tych komputerów używano choćby przy obliczeniach artyleryjskich, o czym pamiętano bardzo długo np. w Serbii, bo to właśnie system przeciwlotniczy sterowany ponad 20-letnią Odrą w 1999 roku zestrzelił tam amerykańskiego F-117. Tak, tego F-117, teoretycznie niewidocznego dla radarów. Na to było w potężnym szoku, a Serbowie jeszcze na bestsella wypuścili limitowane pocztówki z tekstem brzmiącym mniej więcej Ha, sorry, nie wiedzieliśmy, że wasz samolot jest niewidoczny. Pozdro z Serbii. Swoją drogą, czy to była najstarsza działająca Odra? Absolutnie nie, to miano należy się jednostce dzielnie działającej w lubelskim PKP do 2010 roku. Przyszedł jednak wreszcie czas, kiedy dzięki rozwojowi technologii tranzystorowej, a z czasem i układów scalonych, można było wprowadzić minikomputery, czyli takie, które ważyły zaledwie kilkaset kilo i nie były droższe niż 25 tysięcy dolarów, a nadal miały porównywalną moc obliczeniową, co ich odpowiedniki wielkości sporej szafy. Pewnie nazwano by te komputery jakoś inaczej, ale akurat wtedy panowała tęga moda na spódniczki mini. Pierwszym polskim komputerem tego typu był K202, stworzony przez gościa, o którym często mówi się, że to taki polski Bill Gates. O panu Jacku Karpińskim musimy sobie więcej tutaj pogadać. Inżynier Karpiński bezdyskusyjnie umiał w robienie maszyn obliczeniowych. Razem ze swoim zespołem stworzył choćby lampowe urządzenie, które pomagało w prognozowaniu pogody. Stworzyli również CAR-65, maszynę do analizowania danych z CERNu. Ten sprzęt potrafił wykonywać ponad 100 tysięcy operacji na sekundę, aż wreszcie pod okiem Karpińskiego powstał prototyp komputera K202. Ta maszyna biła na łeb wszystkie inne kompy w kraju. Na premierze w 1971 roku pojawił się nawet sam Edward Gierek, który pogadał trochę z inżynierem, a później zapytał, czy widzi możliwość wprowadzenia tej maszyny do szerszej produkcji, na co Karpiński trochę na bezczela odparł, cytując samego Giereka. Pomożecie? Szybko się jednak okazało, że nie, nie, to nie tak działa i w tym kraju tylko władza ma prawo prosić o pomoc. Państwo nie zrobiło w zasadzie nic. Nie stworzono linii produkcyjnych. W ogóle to trochę bez sensu, bo moglibyśmy tutaj tydzień wymieniać, co państwo mogłoby zrobić, żeby ten projekt rozbujać, ale po co, skoro, tak jak już przed chwilą wspomnieliśmy, nie zrobiło w zasadzie nic. Jedynym plusem było to, że w takim razie postanowiono Karpińskiemu nie przeszkadzać w szukaniu finansowania za granicą i nasz inżynier dogadał się z dwiema brytyjskimi firmami, które były absolutnie oczarowane prototypem K202 i nie ma się co dziwić, bo miał 16-bitowy procesor, w sensie prototyp komputera, a nie Karpiński, który to potrafił wykonywać ponad... to grubo, ponad 300 tysięcy operacji na sekundę. Co prawda ówczesne media twierdziły, że milion, ale no bez przesady, nie zapędzajmy się aż tak. To była propaganda sukcesu. Co więcej, Karpiński chwalił się inwestorom, że jego komputer będzie mógł być rozbudowywany o kolejne moduły, co tylko zwiększy jego możliwości obliczeniowe. No, Brytyjczycy nie mogli się doczekać, że przyjdą do nich pierwsze produkcyjne egzemplarze, a jak wreszcie przyszły, no to po pierwsze, okazało się, że były grubo po terminie, że były fatalnie poskładane, że były jeszcze okrojone o kilka funkcji, które były w prototypie, a na dodatek jeszcze soft keyowy. No to Brytyjczycy uznali, że oni się na taką współpracę nie umawiali i odesłali komputery do twórcy, którego nasze media już zdążyły namaścić na technologicznego wizjonera. Tymczasem Karpiński, który był ciężką osobą do współpracy, nawet jak wszystko szło okej, no to pod presją zaczął rzucać oskarżenia wszędzie, gdzie się tylko dało, tylko nie pod własnym adresem. Próbował też ściągać części na lewo, licząc na to, że władza za nie zapłaci. Tymczasem ta poinformowała, że płacić wcale nie zamierza, a w międzyczasie ta technologiczna przewaga K202 nad konkurencją malała. Ten komputer przestawał być aż tak przełomowy. No i jak ten czas leciał, to w końcu Brytyjczycy stwierdzili, że oni w takim razie rezygnują z tej umowy. I Karpiński wściekł się wtedy tak strasznie, że uznał, że on pierniczy te swoje inżynierskie obowiązki, rzuca to wszystko w diabły. Przeprowadził się pod Olsztyn, gdzie zajął się hodowlą kur, krów i świni. Pewnego dnia u Karpińskiego pojawiła się ekipa filmowa i powstał materiał z naprawdę zaskakującą, jak na tamte czasy, puentą. Mianowicie, że Polska musi być bardzo bogatym krajem, skoro stać nas na marnowanie takich talentów. Poszło to do kroniki filmowej, puszczanej przed filmami we wszystkich polskich kinach, no albo przynajmniej w lwiej części polskich kin i w dużej mierze dzięki temu do dziś krąży taki mit, że gdyby nie pech do niecierpliwych inwestorów i brak wsparcia ze strony państwa, to dziś Karpiński byłby tak samo kultową postacią w branży jak Steve Jobs czy Bill Gates. Przy czym... może jednak bez przesady. Musimy na to spojrzeć z dwóch perspektyw. Pierwsza jest taka, że Karpiński jako głowa tego całego projektu po prostu powinien wiedzieć lepiej, doskonale rozumiał realia komunistycznej Polski, jeśli chodzi o wspieranie tego typu inicjatyw przez władzę. Wiedział, że w państwie nie ma infrastruktury i nie ma wystarczająco dużo ludzi z odpowiednią wiedzą i z odpowiednim doświadczeniem, żeby masowo trzaskać najlepsze komputery na rynku. A mimo to naobiecywał cudów, po czym dostarczył kijowy produkt, kijowo złożony, niekompletny w stosunku do prototypu i jeszcze po terminie i jeszcze się sadził, że nie pykła cała ta współpraca. To trochę tak, jakby ktoś nam obiecał pyszną, ciepłą pizzę w pół godziny. I to nie biele jaką, bo z drogą szynką, kawiorem i złotem, po czym po pięciu godzinach nam przywiózł zimny placek z kijowym serem i pieczarkami trzeciej klasy i jeszcze się sadził, że panie, jak ja bym miał lepsze warunki, to by było tak, jak obiecałem, a że jest inaczej, to ja teraz jadę pod Olsztyn kury hodować. Jasne, tak mogło być, ale jest też druga opcja. Być może nie o wszystkim wiemy, być może władza nie tylko pozostawała bierna, ale aktywnie przeszkadzała Karpińskiemu. Być może ktoś we władzach naobiecywał, a potem dał ciała i z Karpińskiego zrobiono kozła ofiarnego, bo przecież nie z kogoś wysoko postawionego, prawda? Musimy to mieć z tyłu głowy. OK, przejdźmy do innych komputerów, bo masowo udało się produkować choćby mniej przełomową, ale naprawdę spoko konstrukcję Momik 8B. To 8B to od procesora, 8-bitowego procesora, który zupełnie spoko radził sobie ze zbieraniem i przetwarzaniem danych na potrzeby zakładów spirytusowych czy zajezdni autobusowej. Momik znalazł również zastosowanie przy diagnozowaniu chorób wątroby czy przy obsłudze festiwalu polskiej piosenki w Opolu, gdzie na tzw. backstage'u wątroby też pewnie łatwo nie miały. No dobra, ktoś spyta, ale tak realnie jak faktycznie komputery w tamtych czasach pomagały w zakładach pracy, jak miały zdecydowanie mniejsze możliwości niż te dzisiejsze? Oczywiście, że tak, ale to co miały zazwyczaj w zupełności wystarczało. Np. w krakowskiej hucie imienia Lenina Momik był odpowiedzialny za określanie dawek koksu potrzebnych do ładowania do tego wielkiego pieca. Tradycyjnie tego koksu walono więcej, bo bano się wygaszenia, ale bardzo dużo to kosztowało. Tymczasem Momikowi, jak się wprowadziło dane z pomiarów wilgotności koksu, to wyliczał dawki tak dobrze, że pozwalało to naprawdę tęgo oszczędzić. No ale serio? Tak bardzo oszczędzić? Przecież to nie mogło być dużo, a sam komputer musiał kosztować fortunę, prawda? Komputer kosztował sporo, ale ta oszczędność była na tyle potężna, że zakup Momika zwrócił się w 10 dni. Ówczesne komputery, mimo że coraz mniejsze, to nadal potrafiły wyglądać bardzo futurystycznie, jak np. te z początkowych scen filmu Seksmisja. Tak, to nie jest scenografia, tylko prawdziwe komputery Nera 400. Być może ktoś za dzieciaka oglądając Seksmisję uznał, że kurczę, super te takie komputery i postanowił pójść dalej w odlotowe technologie i koniec końców skończył w Szkole Orląt w Dęblinie. Jeżeli tak, jeżeli faktycznie była taka osoba, to musiała się potężnie zdziwić, kiedy na jednym ze szkoleń zobaczyła kompas Seksmisji właśnie, bo Nera 400 działała w Dęblinie jeszcze w 2015. Z kolei w Panu Kleksie w Kosmosie zagrał jeden z pierwszych polskich pecetów, Mazowia 1016. Miała monitor, klawiaturę, jednostkę centralną, a w niej 256 kilobajtów ramu i dysk od 10 do 30 megabajtów. Była również potwornie droga. Kosztowała 60 średnich pensji, czyli 5 lat bezwzględnego oszczędzania. Jednak potencjał, również edukacyjny w komputerach widziano już wtedy gigantyczny, widziano go również w Ministerstwie Oświaty. Chola, chola, czyżby już w czasach PRL-u postanowiono dać każdemu uczniowi po komputerze? Na aż taką ekstrawagancję to nawet nie liczono, ale ministerstwo zleciło stworzenie komputera do nauki informatyki w szkołach i w 1986 roku zaprezentowano Elwro Juniora. Ten komp mógł się łączyć z komputerem nauczyciela albo z drukarką. Tych juniorów wyprodukowano 14 tysięcy i teoretycznie trafiły do wszystkich szkół średnich i części podstawówek. Nadal jak ktoś chciał peceta na własny użytek, to się musiał ten go wykosztować, ale pojawiły się też opcje, żeby przeoszczędzić. Lata 80-te to bowiem czas, jak na całym świecie nastąpiło ujednolicenie architektury komputerów osobistych, co po prostu oznacza, że produkowane komputery musiały być zgodne ze standardem upowszechnionym przez pewnego amerykańskiego producenta. To również w tym okresie nasz kraj stał się trochę bardziej otwarty na części z zagranicy i w związku z tym, jeżeli ktoś ogarniał albo miał znajomych, którzy ogarniają temat, to mógł sobie kupić taniej części i później z nich złożyć komputer, po czym odpalać na nim programy legalne, drogie albo pirackie. Zgadnijcie, jaka opcja była popularniejsza. Po upadku komuny polskie komputery zdecydowanie ustąpiły miejsca z zagranicznym sprzętom, a te robiły się coraz mniejsze, coraz tańsze, choć nadal, jeszcze do niedawna dla bardzo wielu ludzi nie do pomyślenia było użycie komputera w jakimś innym celu niż granie, pisanie, proste liczenie czy przeglądanie netu. Trzeba się było znać, żeby założyć i prowadzić stronę internetową, już nie wspominając o e-commerce, czyli prosto rzecz ujmując, o prowadzeniu sklepu w necie. Na szczęście teraz to co tu dużo mówić, banał. W kilka minut możecie mieć profesjonalnie wyglądający sklep internetowy dzięki platformie Odu. Ich kreator przeprowadzi Was przez wszystkie elementy. Dzień dobry, wybieracie jakiego typu chcecie mieć sklep, jakie macie cele, później ustalacie wygląd sklepu, możecie dodać promocję i najważniejsze możecie też skonfigurować metody płatności już na etapie tego kreatora, więc żadnej dodatkowej diagnostyki i stresu. Oczywiście to nie tak, że nie możecie już potem wprowadzać zmian. Jeżeli wyjdzie Wam np. w praktyce, że lepiej sprawdzi się inny układ graficzny to nic prostszego wystarczy, że otworzycie panel edycji i tam wybierzecie konkretne elementy, które mają znaleźć się na stronie. Kolejną świetną informacją jest fakt, że pierwsza aplikacja w Odu jest za darmo, więc taki sklep internetowy możecie mieć już bez żadnych dodatkowych kosztów, a tych aplikacji mają więcej do marketingu chociażby czy księgowości, więc pod sklep w sam raz. Wszystkie szczegóły znajdziecie w opisie naszego filmu, koniecznie sprawdźcie Odu, a my widzimy się niedługo. Partnerem odcinka było Odu. I zajął się hodowlą kur, kus, kus nie, kur, krów i świn.