Mało uczciwe taktyki producentów drukarek — jak robią nas w konia? (film, 20m)
Kiedy Bartosz Orzewski zwraca uwagę na ceny tuszu do drukarek, nie można zignorować jego porównania do kosztów ludzkiej krwi. Jak się okazuje, litr tuszu od HP kosztuje około 17,5 tysiąca złotych, podczas gdy litr krwi wychodzi około tysiąca. Bartosz analizuje, skąd biorą się te absurdalne ceny i dlaczego tusze do drukarek są traktowane jak złoto, a niecodzienne źródło frustracji dla użytkowników. To nie jest tylko zjawisko w Polsce; wielu użytkowników drukarek na całym świecie zastanawia się nad tym samym.
Podczas gdy drukowanie wydaje się prostym zadaniem, Bartosz wskazuje na ukryte problemy z nabojami tuszu. Zdarza się, że z nowego naboju można wykorzystać zaledwie 25% tuszu, zanim urządzenie zgłosi błąd. Ta niewłaściwość to nie przypadek, a raczej standard w branży, co rodzi pytania o uczciwość producentów. To przestroga dla każdego, kto zdaje się na producentów, by dostarczyć renomowane produkty.
W dalszej części swojego analizy Bartosz podkreślaStrategię biznesową firm, które podrążają ceny tuszu. Wiele z nich stosuje model „Razor and Blades”, gdzie taniej sprzedają urządzenia, aby zarobić na osprzęcie, co w przypadku drukarek i tuszy daje ogromne zyski. Choć w przeszłości taki model był korzystny dla klientów, dzisiaj to wygląda inaczej – nieczytelna polityka cenowa sprawia, że klienci czują się oszukani.
Rozwiązaniem sytuacji staje się technologia oraz to, że klienci zaczynają dostrzegać alternatywy. Bartosz omawia, jak rynek zamienników nabojów rozwija się w odpowiedzi na zapotrzebowanie na tańsze rozwiązania. Firmy jak HP tracą klientów, co prowadzi do poważnego wyścigu zbrojeń w branży. Niektóre zmiany są wprowadzone, by zapobiec korzystaniu z zamienników, a inne mają na celu uniemożliwienie klienom oszczędzania.
Pod koniec swojego przemyślenia Bartosz zwraca uwagę na zmiany w polityce korporacyjnej, które muszą zachodzić w związku z nowymi regulacjami unijnymi. Producenci, tacy jak HP, są zmuszeni do dostosowania się do przepisów, co daje nadzieję na lepsze praktyki w przyszłości. Obecne przychody tej firmy w sektorze atramentowym osiągają aż 64%, co pokazuje, że temat ceny tuszu wciąż jest bardzo aktualny. Obserwując 200398 wyświetleń i 10564 polubień filmu na temat tego zagadnienia, widzimy, że Bartosz ma znaczący wpływ na swoich odbiorców i budzi w nich aspekty krytycznego myślenia o rynku drukarek.
Toggle timeline summary
-
Tusze do drukarek są droższe niż ludzka krew.
-
W Polsce litr krwi kosztuje około tysiąca złotych.
-
Litr tuszu z HP kosztuje około siedem i pół tysiąca złotych.
-
Tusze kolorowe są jeszcze droższe, kosztując około dwadzieścia jeden tysięcy złotych.
-
Wysokie ceny tuszy rodzą pytania o ich pochodzenie.
-
Istnieje tajemnica otaczająca wysoką ochronę wkładów atramentowych.
-
YouTuber przetestował, jak tak naprawdę działają wkłady atramentowe.
-
Niektóre wkłady zawierają bardzo małe ilości tuszu.
-
Po wykorzystaniu zaledwie trzech mililitrów, drukarka odrzuciła wkład.
-
Wielu użytkowników, jak wskazują fora, zgłasza podobne problemy z wkładami.
-
Ludzie często płacą więcej za tusz niż za krew, ale nie mogą go w pełni wykorzystać.
-
Problem ten nie dotyczy jednego producenta; jest powszechny.
-
Nawet zaprojektowane eksperymenty pokazują nieetyczne praktyki w druku.
-
Ceny tuszy wzrosły z powodu chciwości korporacyjnej.
-
Firmy stosują model biznesowy typu ostrza i maszynki.
-
Programy lojalnościowe zapewniają, że klienci wracają po tusz.
-
I często wyceniają tusz znacznie powyżej kosztów produkcji.
-
Trwa wyścig zbrojeń technologicznych między producentami drukarek.
-
Ostatnie trendy pokazują, że firmy poprawiają substancje tuszów.
-
Nacisk na subskrypcje tuszy jest nową strategią korporacyjną.
-
Trend subskrypcji wszedł na rynek tuszy.
Transcription
Tusz do drukarek jest droższy od ludzkiej krwi. Serio, gdybyś chciał kupić litr krwi, to w Polsce kosztowałoby cię to około tysiąca złotych. Ale gdybyś chciał kupić litr tuszu do drukarek, przykładowo z takiej firmy HP, to kosztowałoby ci to około siedemnaście i pół tysiąca złotych. A to tylko czarny tusz, bo kupno kolorowego to przyjemność, za którą wybulisz około dwadzieścia jeden tysięcy. Nasuwa się pytanie, jakim kurcze cudem, skąd w ogóle wzięły się takie ceny? Dlaczego te maleństwa są chronione lepiej niż niejeden skarbiec? Dlaczego w ogóle drukarki używają kolorowego tuszu do wydruku w czerni i bieli? I skąd w ogóle wzięła się partyzancka wojna między producentami drukarek, a producentami tuszu? Za dni pasy poczeka nas naprawdę niezła przygoda. Okej, ale po kolei. Na początek ktoś może zakrzyknąć, ej Bartek, ale z czym ty w ogóle do ludzi, ja to ostatnio kupowałem tusz i kosztowało mnie to parę dych, no może małe paręset złotych. Jasne, pewnie tak było, a wiesz dlaczego? Bo w tych nabojach sprzedaje się zwykle po trzy, cztery, pięć mililitrów na raz. I jeżeli wydaje ci się teraz, że te naboje to one są całkiem duże, więc w sumie to powinno się tam mieścić tak kapkę więcej niż parę mililitrów, to masz absolutną rację. To dosyć częsty manewr. Firmy produkcyjne często wkładają swój produkt w dużo większe opakowanie, żeby klientowi wydawało się, że kupuje dużo więcej niż w rzeczywistości dostaje. Ale jest jeszcze śmieszniej niż myślisz. Bo to nawet nie tak, że kupujesz naboje pełne powietrza niczym paczka chipsów. Problem w tym, że z niektórych z tych nabojów nawet nie jesteś w stanie wyciągnąć sporej części atramentu, który wcześniej kupiłeś. YouTuber z kanału Air Stoppers postanowił, że sprawdzi, jak tak naprawdę te naboje działają. I przykładowo kupił nabój mający 11,5 ml tuszu, czyli powinno to wystarczyć na dużo czasu. Problem? Drukarka wyrzuciła błąd z powodu braku tuszu już po wykorzystaniu trzech mililitrów. Czyli maszyna uznała nabój za niezdatny do użycia po użyciu raptem 25% zawartości. I tak dla zobrazowania, trzy mililitry to tyle, co teraz widzisz na ekranie, to jest mniej niż ćwierć łyka wody. I jasne, to jednostkowy przypadek. Nie każdy nabój będzie tak robił. Ale problem jest na tyle częsty, że on się po prostu regularnie pojawia w internecie i na forach. Tu masz przykład bezpośrednio z forum Kanona. Więc z jednej strony płacisz za tusz więcej niż za ludzką krew, a z drugiej strony bardzo możliwe, że nie jesteś w stanie wykorzystać całości tego, co kupiłeś. Kosmos, prawda? I tak dla jasności, ten problem nie tyczy się tylko firmy Kanon, bo HP, Brader czy każda inna działa praktycznie tak samo. To jest, że tak powiem, przykry standard branżowy. Więc można teraz pomyśleć, ej Bartek, te naboje to jednak kurcze, jest dzierstwo jest, no nie? Jeśli wydaje ci się, że to co omówiliśmy jest szczytem chciwości i przegięciem pałki, to trzymaj się swoich skarpetek, bo zaraz z nich wypadniesz. Dlaczego? Żebyś to zrozumiał, zróbmy sobie mały eksperyment myślowy, taką grę. Wyobraź sobie, że masz pilne zadanie, z pracy, szkoły, uczelni czy czegokolwiek. Musisz szybko wydrukować dokument, podpisać go, zeskanować i wysłać do odbiorcy. Jako odpowiedzialna osoba pobierasz dokument, klikasz drukuj, ale kurcze, co prawda w zeszłym tygodniu kupiłeś nowy tusz, ale teraz twoim oczom okazuje się wielki napis Błąd, brak tuszu. Trudno, spieszy ci się, więc bierzesz czystą kartkę papieru i ręcznie przepisujesz wszystko, co w tym dokumencie miało być. Potem podpisujesz dokument, wrzucasz do skanera, a drukarka na to spada i ja niczego skanować nie będę, bo tuszu nie mam. Za pierwszym razem nie słyszałeś? Tak, to się naprawdę zdarza i to nie jest jednostkowy przypadek. Do sądów trafiło co najmniej kilka pozwów o to, że firmy blokują możliwość używania skanera, dlatego że w drukarce nie ma tuszu. I gdybyś wątpił teraz w swój zdrowy rozsądek, to tak, skanowanie to nic innego jak robienie zdjęcia dokumentowi i wrzucanie go do PDF-a. Tusz tam do niczego nie jest potrzebny. Ale korporacje i tak go wymagają, bo dzięki temu klienci częściej kupują i kasa po prostu się zgadza. Prawdziwa kapitalistyczna patologia. I w ogóle, co jest najśmieszniejsze, to praktycznie zawsze, gdy pokazuję takie patologie, to w komentarzach do filmu pojawia się masa białorycerzy. Ci ludzie chronią dobre imię wielkich korporacji bardziej niż własne dziewictwo. Zupełnie na serio piszą komentarze w stylu ale przecież te firmy dużo badają na rozwój. Do każdej nowej drukarki trzeba zrobić nowe porty, kartridże i rodzaje atramentu. Przecież to jasne, że firmy muszą na czymś zarobić i zrobią drogi atrament. I nie, takie zachowania korporacji zupełnie nie są normalne. Natomiast do wszystkich ludzi, którzy upierają się, że jest inaczej, mam jedno proste pytanie. Czy wie tak na serio? Porozmawiajmy o faktach. Otóż pierwsza komercyjna atramentowa drukarka nazywała się HP Thinkjet 2225 i powstała w roku 1984. Czyli mamy dosłownie 40 lat doświadczenia w produkcji takich cegieł. I oczywiście wielkie korporacje co roku odtrąbiają, że oni to są w ogóle rewolucyjni, że wprowadzają technologie i że one to nawet są bardzo rewolucyjne i jeszcze bardziej niż w poprzednim roku. Ale tak na logikę to mamy dwie opcje. Opcja pierwsza, przez te 40 lat nie daliśmy rady opanować kosmicznie trudnej technologii wciągania cieczy rurką z jednego miejsca i wczłaczania jej w drugie. Opcja druga, opanowaliśmy to dekadę temu a do dzisiaj firmy udają, że wprowadzają jakieś innowacje po to, żeby chwalić się i przyciągnąć klienta. I teraz oczywiście ty możesz wierzyć, co chcesz. Dla mnie natomiast sprawa jest prosta. Zwolenników teorii o intensywnym rozwoju techniki nabojów atramentowych zapraszam do stolika teorii spiskowych. Jestem pewien, że świetnie się dogadacie z Towarzystwem Przyjaciół Płaskiej Ziemi. I szczerze, ja bardzo niewiele przerysowuję, bo oczywiście przez te 40 lat doszło do naprawdę sporych przełomów technologicznych. Ale bądźmy szczerzy. Zrobienie drukarki, do której można po prostu dolać tuszu jest śmiesznie proste i mamy tę technologię od bardzo, bardzo dawna. Przykładowo, tutaj widzisz firmę Epson, która wprost chwali się na stronie, że do każdej drukarki dołącza masę tuszu oraz że dolewanie go do dozownika jest bardzo proste. I znów, bądźmy konkretni, wspomniany wcześniej youtuber postanowił przejść z maszyny firmy Canon na Epson i wyliczył, że będzie to oznaczało dwudziestokrotną oszczędność na tuszu. Sporo, no nie? A tak naprawdę oszczędność może być nawet 100 razy większa. Serio. Tak wynika z badań prowadzonych przez grupę o nazwie Public Interest Research Groups. To prywatna instytucja, która wyszukuje i zwalcza nieetyczne praktyki różnych korporacji. Z raportu, który wydali na temat rynku drukarek atramentowych wyszło, że takie po prostu dolewanie może być dosłownie 100 razy tańsze. Powtórzę, żeby to Ci nie umknęło, drogi widzą. Z ich badań wyszło, że producenci drukarek mają dziesięciotysięcznoprocentową przebitkę na tuszach, które sprzedają. Dlatego nic dziwnego, że te firmy robią wszystko, co mogą, żeby zmusić klienta do kupowania konkretnie od nich. I oczywiście, jak to wielkie korporacje, nie wstydzą się sięgania po chwyty poniżej pasa. Przykład? Proszę bardzo. Drukarki od lat, pewnie nawet dekad, są drukowane w taki sposób, żeby nie dało się do takiej drukarki kanona włożyć tuszu w HP i oczywiście również w drugą stronę. I nawet pal licho, że naboje jednej firmy mają inny kształt niż naboje drugiej. Bo może się zdarzyć, że masz dwa naboje, które będą idealnie kształtem do siebie podobne, ale one i tak nie będą działały. Ale dlaczego? O tym i o innych chwytach poniżej pasa porozmawiamy sobie za chwilę. Najpierw odpowiedzmy na pytanie, dlaczego właściwie rynek tuszu w taki sposób wygląda? Wskoczyłem w sam środek filmu, gdzie się mnie w ogóle nie spodziewasz. Jeśli jesteś majestatyczną istotą ludzką, to pewnie dałeś mi już łapkę w górę i suba, prawda? A jak nie, to zrób to teraz, żeby już nigdy nie skończył ci się tusz w drukarcach. Uwaga prawna, zostawienie lajka i suba lajkujesz na własną odpowiedzialność. Przed subskrypcją skonsultuj się z rozumem i godnością człowieka. Wracamy do programu. Jak się domyślasz, to wcale nie tak, że tusze od zawsze były drogi. Wręcz przeciwnie, to był dosyć długi proces i na początku nawet był dobry również dla nas klientów. Całość zaczęła się, bo firmy produkujące drukarki działają w iście królewskim modelu o nazwie Razor & Blades. Ten model stworzył człowiek o imieniu King Camp Gillette. Gość, jak się domyślasz, produkował maszynki do golenia i zastępcze ostrza. Jego pomysł był na tyle prosty, co genialny. Co prawda konkurencja na rynku przyrządów do golenia była gigantyczna, ale gdy firma już raz zyskała klienta, to ten klient wykazywał się sporą lojalnością i chętnie zostawał z marką przez całe lata, a nawet dekady. Dlatego King postanowił, że będzie sprzedawał maszynki do golenia po zaniżonej cenie, byle tylko zdobyć klienta i go do siebie przywiązać. Innymi słowy, King nie patrzył na klienta jako kogoś, kto kupuje tu i teraz, tylko jako na osobę, z którą wchodzi się w wieloletnią relację. I słuchaj, mamy na to bardzo poważne biznesowe słowo, którym możesz zabłysnąć na najbliższej imprezie. Nazywa się to LTV. LTV to skrót od angielskiego lifetime value, czyli wartość przez całe życie. Z polskiego na nasze, jeżeli sprzedajesz produkt o wartości 50 zł, ale twój klient średnio kupi go 20 razy, zanim przestanie do ciebie przychodzić, no to LTV tego klienta wynosi 10 zł. Prosta matma, prawda? To jest proste, ale rewolucyjne, bo zupełnie zmienia podejście, jakie ludzie mają do biznesu. Dlaczego? Na prostym przykładzie. Mawia się, że na pozyskanie klienta powinno wydać się około 33% zysku, który on przyniesie firmie. To oczywiście nie jest żelazna zasada, tylko taki punkt odniesienia, który sprawia, że z jednej strony wiesz, że rozwijasz się maksymalnie szybko, a z drugiej strony wiesz, że nie podżynasz sobie gardła, wydając za dużo pieniędzy na marketing. I teraz postaw się na miejscu takiego właściciela biznesu. Zastanawiasz się, ile powinieneś w tym miesiącu przeznaczyć na pozyskanie nowych klientów. Widzisz różnicę między 1 trzecią budżetu 50 zł, a 1 trzecią tysiąca? Ta jedna mała zmiana w myśleniu, przejście z jednorazowej sprzedaży na LTV, sprawia, że nie wydasz już 16 zł na klienta, tylko wydasz już 330. Firmy z drukarkami wiedzą, że jak ktoś kupi jej drukarkę, to będzie lojalnym klientem na atrament przez kolejne lata. Dlatego firmy produkujące drukarki wiedzą, że mają do dyspozycji kupę kasy, żeby tego klienta najpierw pozyskać. Ta kupa pieniędzy jest tak duża, że firmie często opłaca się sprzedać taką drukarkę, nawet nie to, że z niskim zyskiem, ale nawet poniżej kosztów produkcji. Serio, czasem lepiej dopłacić, byle tylko pozyskać tego klienta. Bądźmy konkretni. Tutaj masz raport finansowy za rok 2023 firmy HP, czyli jednej z największych producentów drukarek. Z tego dokumentu jasno wynika, że za rok 2023 firma HP miała około 18 miliardów dolarów przychodu za cały dział drukarek. Ale uważaj, bo zawrotne 64% po aż 11,5 miliarda pochodziło ze sprzedaży atramentów i tonerów i innych akcesoriów do drukarek. Dla porównania sprzedaż samych drukarek zarówno dla klienta indywidualnego, jak i biznesowego odpowiada za raptem 34% przychodu. Widzisz teraz, dlaczego dla takiego HP zupełnie okej jest, żebyś kupił tę drukarkę bardzo tanio. I generalnie ten proceder dawania klientom drukarek za pół darmo przez długi czas był bardzo, bardzo fajną rzeczą również dla klientów. Klient dostaje produkt za bezcen, firma oszczędza na marketingu, wszyscy są szczęśliwi. Ale piękne bajkowe zakończenia są tylko w baśniach. Tu pojawiły się trzy problemy. Internet, technologia i niczym nieograniczona chciwość korporacji. Zacznijmy od końca. Bądźmy szczerzy, korporacje są chciwe. Wiadomości z ostatnich lat jasno pokazują, że korporacje coraz rzadziej zadają sobie pytanie, jak lepiej służyć klientowi. Zamiast tego pytają się, jak bardzo możemy podnieść ceny, zanim klienci pójdą do konkurencji. Dlatego właśnie firmy produkujące drukarki od dekad windowali ceny atramentu coraz bardziej i bardziej, aż te ceny po prostu wybiło w kosmos. I to samo w sobie jeszcze nie byłoby takie straszne, bo do tego zwiększania cen doszło jeszcze sporo innych działań. Bo wiesz, sprzedać klientowi drogi tuż to jedno. Ale co, gdyby tak upewnić się, że po kolejną dawkę nie przyjdzie za trzy miesiące, a za miesiąc? Stąd pojawiły się takie problemy, jak używanie kolorowego atramentu, kiedy drukujesz w czerni i bieli. Korporacje oczywiście mówią, że to wszystko dla naszego dobra, że taki czarny, który jest robiony i czarnym tuszem, i kolorowym tuszem wygląda ładniej. I nawet mają trochę racji. Ale bądźmy szczerzy, jak drukujemy czarno-białą kartkę, to chcemy mieć czarno-białą kartkę, a nie śliczną czarno-białą kartkę. Pomyśl, gdy drukujesz pismo do urzędu, to czy zależy ci na tym, żeby było piękne, czy może zależy ci na tym, żeby mieć po prostu wydrukowane pismo. Więc to mu po prostu wybieg, żeby zużywać więcej tuszu. Do tego doszły inne rzeczy, takie jak chipowanie nabojów z atramentem. Serio, niektóre naboje z atramentem mają termin przydatności zakodowany w małym chipie w środku. Gdy ten termin przydatności zostanie przekroczony, to nabój po prostu przestaje działać i drukarka mówi, że trzeba wymienić, bo tamten jest wadliwy. Więcej. Są głosy, takie jak ten, mówiące, że drukarki są programowane, żeby wyrzucać tzw. fałszywe pozytywy. Czyli z polskiego na nasze, żeby w sytuacji niepewności zawsze zakładały, że jest błąd i uniemożliwiały korzystanie z naboju. Dzięki temu naboje szybciej trafiają do śmietnika, a firmy więcej zarabiają. I oczywiście tutaj również korporacje się bronią, mówiąc, że to wszystko, żeby nie było awarii i że w ogóle to można to wszystko obejść, pisując specjalny magiczny kod. I to wcale pod żadnym pozorem nie jest trudne. Po prostu najpierw znajdujesz kod błędu, który wyświetla drukarka. Potem wybierasz się na forum producenta, prosisz o pomoc, czytasz odpowiedź działu klienta, a następnie stukujesz na klawiaturze drukarki kod, który pozwoli Ci z powrotem korzystać z drukarki i naboju. Proste jak sznurek w kieszeni, prawda? Ale bądźmy szczerzy. Większość osób nie ma nawet pojęcia. Jak oni zobaczą, że tusz się skończył, to oni uwierzą na słowo. Popatrz na to w ten sposób. Jeżeli Twoja babcia będzie chciała coś wydrukować, pojawi się informacja, że nie ma tuszu, to co? Twoim zdaniem ona teraz będzie rozbierać tę drukarkę, wyciągnie ten nabój, będzie sprawdzała, ile tam było? No jasne, że nie. Po prostu pojedzie do sklepu i kupi. O ile będzie miała na to jeszcze pieniądze. Ale my wróćmy do drukarek. Samo podnoszenie cen i upewnianie się, że ten tusz szybko schodzi, to już było niefajne i generowało sporo patologii. Ale tutaj pojawia się jeszcze Internet i technologia i to jeszcze bardziej pogorszyło sprawę. To dlatego, że Internet pozwolił ludziom się komunikować. I ludzie zauważyli, że kurczę, te tusze, to one drogie są. Może by tak znaleźć jakiś zamiennik. I tutaj, niczym rycerz na białym koniu, pojawia się technologia. Po prostu od lat na rynek wchodzą różne firmy, które na bardzo różnorodne sposoby pozwalają na to, żeby albo dolewać tuszu do nabojów, albo żeby po prostu kupować tańsze zamienniki. I to wywołało prawdziwą wojnę podjazdową. Serio, nie żartuję. Firmy takie jak HP zaczęły wyścig zbrojeń. Na rynku pojawił się zamiennik nabojów do naszych drukarek? Okej, produkujemy nowe drukarki, które będą miały inny kształt miejsca na nabój z tuszem. Pal licho, że trzeba będzie sporo przestawić w fabrykach. Trzeba się bronić przed konkurencją. Kurczę, konkurencja się ogarnęła i wypuściła naboje o nowym kształcie. Okej, dodajemy czipy. Od teraz każda drukarka, zanim zacznie drukować, musi usłyszeć od naboju z atramentem tajne hasło. Jak go nie usłyszy, przestaje działać. Pojawił się sposób, żeby dodać tłuszcz do wyczerpanego naboju? Nie na mojej warcie. Dodajemy do nabojów kilka warstw membrany, która sprawdza, czy nabój nie został przewiercony. Jeśli sensorom będzie się chociaż wydawało, że doszło do przebicia, nabój zabijamy. I co prawda to trochę przypomina cyberpunkową dystopię, ale ten wyścig zbrojeń, on się nie ogranicza do samego zmiany w fizycznych produktach. Jak zauważył portal The Washington Post, firmy z drukarkami mają taki śmieszny zwyczaj wypuszczać patche. I te patche w teorii mają chronić nasze drukarki przed hackowaniem, ale w praktyce coś podejrzanie często jedyne co robią, to blokują kolejne sposoby na korzystanie z taniego tłuszu. I podkreślam, producenci zawsze mówią, że robią to wszystko dla naszego dobra. I bądźmy szczerzy, teoretycznie mają w tym nawet trochę racji. Bo jeżeli rozwiercisz taki nabój, będziesz tam wlewał strzykawką tłuszcz niskiej jakości, to może dojść do tego, że ten tłuszcz po prostu zasknie i doprowadzi do awarii. Ale plantatorzy bawełny na południu USA też mówili, że oni się bardzo o swoich niewolników troszczą. Bo kupują im spodnie, karmią ich, a czasem nawet dadzą im buty. Cudowni ludzie, prawda? Złote z serca, taka opiekuńczość. Oczywiście to co robią producenci drukarek nie jest nawet w 5% tak złe, jak robili właściciele niewolników. Pokazuję ten przykład tylko i wyłącznie dlatego, żebyś zobaczył, że zawsze można zrasjonalizować, że to co ja robię jest dobre dla innych. Nawet jeżeli to co robię jest tak naprawdę krzywdzące. Wszystko co wiem o tym rynku wskazuje na jedno. Tu nie chodzi o opiekę nad klientem, tylko chodzi o to, żeby uniemożliwić mu odejście i żeby wycisnąć z niego tyle pieniędzy, ile tylko się da. Ale zastanówmy się, czy korporacje miały jakikolwiek wybór? Bo popatrz, jeżeli te firmy od dekad żyły w modelu pod tytułem drukarka gratis i drogie tusze, a nagle okazało się, że ludzie kupują tuszy od kogoś innego, to co ty byś w takiej sytuacji zrobił? Przecież nagle okazuje się, że z poważnej i dobrze zarabiającej firmy stajesz się organizacją charytatywną. Ty rozdajesz półdarmowe drukarki, ale na sprzedaży tuszy, czyli na tym, co miało utrzymać ciebie i twoich pracowników, nagle zarabia twój konkurent. Więc jasne, że ich pierwszą i zupełnie naturalną reakcją było blokowanie konkurencji. Ale trzeba też uczciwie powiedzieć, że gdyby nie windowali cen w kosmos, to do całego tego bajzlu po prostu by nie doszło. Całe szczęście korporacje już zauważyły, że złote czasy to minęły. Zaczynają zmieniać podejście. Dlatego ostatnio nawet takie HP stworzyło drukarki, do których można ręcznie dolewać tuszu. I dlatego wprowadzili też na rynek subskrypcję na tusz. Serio, za niską cenę 26,99 zł możesz drukować zawrotną ilość 50 kartek miesięcznie. Jeśli myślisz, że ta cena jest śmieszna, to wiedz, że HP zaleca, żeby do użytku domowego wybrać pakiet za 38,99, bo wtedy będziesz mógł drukować 100 kartek. Memy piszą się same. Ale to wciąż nie wszystko, bo jak pokazuje ten artykuł, jeśli wykupisz tą subskrypcję, a potem będziesz miał czelność nie opłacić któregoś rachunku, to HP zdalnie wyłączy Ci możliwość korzystania z urządzenia. Tak, tego samego urządzenia, za które wcześniej sam zapłaciłeś. Więc tak, producenci drukarek starają się troszkę poprawić nasze życia, ale robią to w iście korporacyjnym i patologicznym stylu. Ale nie myśl, że korporacje robią takie rzeczy tylko z dobrego serca i chęci pójścia z duchem czasów. Nie, one są do tego po prostu zmuszane, bo pojawia się ustawodawstwo, które uniemożliwia im produkowanie jednorazowych produktów. Przykładowo, Komisja Europejska w Dyrektywie nr 2009 łamana na 125, łamana na EC, wymusza, żeby naboje do drukarek atramentowych wystarczały na minimum 288 stron. Po prostu nielegalne jest sprzedawanie mniejszych nabojów. Więc jak widać, czasem są plusy tej całej Unii Europejskiej. Oczywiście inne kraje posiadają swoją wersję, ale bardzo podobnej legislacji. Oczywiście firmy robią co mogą, żeby te prawa obejść, dlatego przypomina to trochę mecz ping-ponga. Jak rząd zakaże jakiejś złej praktyki, to od razu korporacje wynajdują coś innego i tak od dekad. Podsumowując, sprawa z tymi drukarkami i atramentem droższym od ludzkiej krwi jest dosyć prosta. Korporacje od dekad żyły w świecie, gdzie sprzedają tanie drukarki, a potem żyją ze sprzedaży tuszu. Niestety, jak to korporacje, po drodze zrobiły się kosmicznie pazerne. Podnosili cenę coraz bardziej, bardziej, bardziej i bardziej, aż w końcu wkurzeni klienci zaczęli szukać alternatyw, a to był tylko wstęp do technologicznej wojny totalnej, w której środku właśnie jesteśmy. A, i to też doprowadziło do wprowadzenia subskrypcji na tusz, bo przecież wszystko w XXI wieku musi być subskrypcją, prawda? Jeśli ty też masz takie wrażenie, to kliknij tutaj, żeby dowiedzieć się, dlaczego do jasnej anielki w XXI wieku wszystko zmienia się w subskrypcję.