Menu
O mnie Kontakt

Mateusz Chrobok porusza w swoim najnowszym filmie temat sharentingu, zjawiska, które zyskuje coraz większą popularność w dobie mediów społecznościowych. Wyrazem tego trendu jest publikowanie zdjęć i filmów dzieci w internecie przez rodziców, co często narusza ich prawo do prywatności. Kiedyś rodzice musieli szukać odpowiedniego portfela, aby pochwalić się zdjęciami swoich pociech, dzisiaj jednak każdy może podzielić się każdą chwilą z życia swojego dziecka z całym światem. Zjawisko to wpływa na wiele aspektów życia, w tym na osobistą prywatność zarówno dzieci, jak i ich rodziców.

Z badań wynika, że aż 80% dzieci przed ukończeniem drugiego roku życia ma swój ślad cyfrowy, co stawia pod znakiem zapytania przyszłość ich prywatności. W Polsce, 40% rodziców przyznaje, że dokumentuje dorastanie swoich dzieci w mediach społecznościowych. Zdecydowana większość z nich postrzega to jako neutralne lub pozytywne, co może wzbudzać niepokój ze względu na możliwe dalsze konsekwencje. Często pojawia się też przekonanie, że o prywatności dziecka decydują rodzice, co w praktyce bywa dość kontrowersyjne.

Mateusz zwraca uwagę, że rodzice często w naturalny sposób przenoszą swoje nawyki publikowania osiągnięć i momentów z życia na swoje dzieci. Choć mogą to robić z miłości do dziecka i chęci dzielenia się radościami, nie zawsze biorą pod uwagę potencjalne zagrożenia. Zdarza się, że dzieci są prezentowane w sytuacjach, które mogą być nieodpowiednie czy wręcz kompromitujące, a ich wizerunki mogą być wykorzystywane przez nieodpowiednie osoby.

W ciągu ostatnich lat nasiliły się przypadki publikowania treści mających charakter naruszający prywatność dzieci, w tym zdrowia, intymnych sytuacji, a nawet stresujących reakcji dzieci na nowe sytuacje. Argumenty Mateusza są mocno uzasadnione. Jako rodzice, powinniśmy bardziej skupiać się na interesie naszego dziecka, zanim zdecydujemy się na publikowanie jakichkolwiek treści. Zjawisko sharentingu nie tylko narusza prywatność dzieci, ale także może prowadzić do długofalowych konsekwencji w ich życiu.

Na końcu Mateusz porusza również kwestie prawne związane z sharentingiem. Choć prawo stara się nadążyć za nieustannie rozwijającym się światem internetu, proces ten wciąż bywa w tyle. Podkreśla, że ważne jest aby rodzice byli świadomi konsekwencji swoich działań i podejmowali świadome decyzje. Na chwilę obecną, film Mateusza ma ponad 38,886 wyświetleń oraz 2,339 polubień, co wskazuje, że temat ten budzi duże zainteresowanie wśród społeczności. Na pewno warto się nad tym zastanowić przed podzieleniem się kolejnym zdjęciem swojego dziecka w sieci!

Toggle timeline summary

  • 00:00 Świat zmaga się z silnym zagrożeniem, z niepewnością co do tego, jak je przezwyciężyć.
  • 00:06 Influencerzy zaczęli się multiplying, prowadząc do wzrostu radosnych ogłoszeń.
  • 00:12 Obejmuje to dzielenie się obrazami ultrasonograficznymi w mediach społecznościowych oraz vlogi o dzieciach.
  • 00:18 Rodzice często dzielą się życiem swoich dzieci z szeroką publicznością.
  • 00:27 Zjawisko to, często wyolbrzymiane w niektórych przypadkach, dotyczy wszystkich, którzy publikują o swoich dzieciach.
  • 00:37 Dyskusja koncentruje się na zjawisku 'sharenting' i związanych z nim ryzykach.
  • 00:48 Dumnie pokazywanie swoich dzieci nie jest nowym trendem.
  • 00:54 W przeszłości pokazanie zdjęcia wymagało fizycznego dostępu do portfela.
  • 01:09 Media społecznościowe wzięły to zachowanie na nową skalę, czyniąc kamienie milowe publicznymi.
  • 01:31 Ten trend, znany jako sharenting, polega na dzieleniu się życiem dzieci w internecie.
  • 01:51 Czyn ten może naruszać prywatność dzieci dla polubień i wyświetleń.
  • 02:07 Badania sugerują, że około 80% dzieci ma cyfrowy ślad do drugiego roku życia.
  • 02:24 W Polsce 40% rodziców dokumentuje rozwój swoich dzieci w mediach społecznościowych.
  • 02:40 Większość rodziców uważa, że ma ostateczne słowo w sprawie prywatności swojego dziecka.
  • 02:57 Dyskusja bada, co jest dzielone online i dlaczego.
  • 03:11 Coraz więcej rodziców publikuje o swoich dzieciach, co odzwierciedla zmianę pokoleniową.
  • 03:38 Statystyki wskazują na niepokojącą akceptację dzielenia się zdjęciami dzieci.
  • 03:53 Charakter publikowanych treści może czasami narażać przyszłą prywatność dziecka.
  • 04:11 Treści często służą do utrzymania kontaktu z dalekimi krewnymi o życiu dzieci.
  • 04:38 Wielu rodziców szuka walidacji poprzez interakcje w mediach społecznościowych dotyczące swoich dzieci.
  • 04:51 Niektórzy rodzice monetyzują życie swoich dzieci poprzez influencerów.
  • 05:35 Dzieląc się osobistymi chwilami od ciąży do rodzicielstwa, przekracza się granice.
  • 06:18 Priorytetowanie mediów społecznościowych nad bezpośrednimi potrzebami dzieci stawia pytania etyczne.
  • 07:36 Granica między akceptowanym dzieleniem a naruszeniem prywatności jest często niejasna.
  • 08:02 Po udostępnieniu w internecie, treści pozostają dostępne, nawet po usunięciu.
  • 08:27 Osobiste szczegóły dotyczące dzieci mogą być wykorzystywane przez osoby o złych intencjach.
  • 09:23 Wzrasta ryzyko wykorzystywania dzieci poprzez udostępnione zdjęcia.
  • 09:40 Rodzice są ostrzegani przed długoterminowymi skutkami nadmiernego dzielenia się.
  • 10:40 Prawo dotyczące prywatności dzieci wciąż dogania cyfrowe trendy.
  • 12:24 Rodzice często mają władzę decydowania, jak jest używany wizerunek ich dziecka.
  • 14:02 Rodzice powinni rozważyć, jak ich dzielenie się w internecie wpływa na autonomię ich dziecka.
  • 19:15 Ryzyko, że dzieci będą obecne online, przewyższa potencjalne korzyści.
  • 20:51 Potrzebna jest legislacja chroniąca dzieci przed widocznością w mediach online.

Transcription

Cześć! Świat stanął przed potężnym zagrożeniem, z którego nie wiadomo, czy da radę wyjść cało. Influencerzy zaczęli się rozmnażać. A to oznacza masowy wysyp radosnych ogłoszeń, że jest się w ciąży, wrzucania zdjęć USG na Instagrama, ale też vlogów i relacji, w których ich pociechy często od pierwszych minut swojego życia stają przed oczami szerokiej publiczności śledzącej codziennie każdy ich ruch. Problem ten jednak, o ile niesamowicie wręcz w tym przypadku przejaskrawiony, dotyczy tak naprawdę wszystkich wrzucających zdjęcia czy nagrania swoich dzieci do internetu. A w internecie nic nie ginie. Dlatego dziś opowiem Wam o zjawisku sharentingu i płynących z jego strony zagrożeniach. Zapraszam! KWALENIE SIĘ RODZICÓW SWOIMI DZIEĆMI Kwalenie się rodziców swoimi dziećmi to nic nowego. Jednak kiedyś trzeba było do tego wyjąć wymientoszoną fotografię z portfela, aby pochwalić się koleżance z pracy swoim zdolnym przedszkolakiem. No ale kiedyś to było, teraz to nie ma, wiadomo. Internet wyniósł to zjawisko do zupełnie innej skali. No bo kto nie widział na jakimś Facebooku czy Instagramie zdjęć publikowanych przez swoich dalekich znajomych, z których mogliśmy dowiedzieć się o każdym kamieniu milowym w rozwoju jakiegoś zupełnie nieznanego nam żnąca. Trend ten, to znaczy wrzucanie do internetu treści z życia dzieci, często zresztą od najmłodszych lat, nazwano sharentingiem. Jest to podobno zlepek dwóch słów, sharing i parenting, choć ktoś złośliwy mógłby stwierdzić, że całkiem blisko mu też do shitting. No ale do brzegu. Sharenting to więc publikowanie zdjęć, filmów czy informacji o swoich dzieciach, które mogą naruszać ich prawo do prywatności, aby zbierać kliki, viewsy, lajki czy w końcu nawet zarabiać na tym pieniądze. Jak częste to zjawisko? Pojawia się na świecie całkiem sporo badań w tym kierunku i aktualnie uważa się, że nawet jakieś 80% dzieci przed ukończeniem drugiego roku życia posiada już w internecie swój tak zwany ślad cyfrowy. Jeżeli spojrzeć bardziej lokalnie, w ankiecie przeprowadzonej w Polsce 40% rodziców przyznało, że dokumentuje w mediach społecznościowych dorastanie swoich dzieci. Zdecydowana większość z nich ocenia to zjawisko neutralnie lub pozytywnie. Wśród tych, którzy nie publikują takich treści, ocena jest jednak zgoła odmienna. Co jednak moim zdaniem zdecydowanie ciekawsze, około połowa ankietowanych rodziców, niezależnie od tego, czy wrzuca zdjęcia swoich pociech czy też nie, uważa, że o prywatności dziecka decydują w pełni rodzice i to oni mają w tej kwestii ostateczne zdanie. Co więc trafia do sieci i jaki jest tego cel? Wychowaniem dzieci coraz częściej zajmują się osoby, które wyrosły już w rzeczywistości ciągłego dostępu do internetu oraz social mediów. Same wrzucały na insta co jedzą na śniadanie, w której restauracji czy na jaki film za chwilę idą do kina. Jeżeli dotyczy to tylko i wyłącznie naszego życia, droga wolna to przecież świadoma decyzja dorosłego człowieka. Kiedy sami zachowujemy się w ten sposób, to łatwo po prostu przenieść te zachowania na swoje dziecko. Wydaje się to całkowicie naturalne. Statystyki w tej kwestii są już dość druzgocące. Badanie przeprowadzone już dobrych paręnaście lat temu przez firmę AVG pokazało, że prawie jedna czwarta dzieciaków zaczęła swoją obecność w internecie od bycia bohaterką lub bohaterem zdjęcia USG. Ale kiedy w grę wchodzi prywatność innego człowieka, nawet małego, te sprawy nie są już tak proste. Tylko po co w ogóle to robić? Ano do sieci trafiają najczęściej zdjęcia czy relacje z dziećmi w roli głównej, aby rodzice mogli po prostu w jakiś sposób informować o rozwoju dziecka nieco dalszą rodzinę, która nie ma możliwości często ich odwiedzać. Dokumentuje się tak ich życie, jak choćby pierwsze spacery, pierwsze wypowiedziane słowo tata, czy nawet pierwsza kupa w nocniku. Często też poszukuje się w ten sposób odpowiedzi na liczne pytania na grupach dla świeżo upieczonych rodziców, bo kto może wiedzieć w takich tematach więcej niż ktoś, kto przerabiał te same problemy parę miesięcy wcześniej. Ale chyba najczęściej po prostu tak pompuje się ego rodziców, którzy czytają potem komentarze, jakie to śliczne i słodkie bobo im się udało. Pierwszy roczek czy czerwony pasek na świadectwie są ku temu przecież naprawdę dobrymi powodami, przynajmniej zdaniem niektórych. Może chociaż to wynagradza im te nieprzespane noce. Są też jednak tacy, którzy robią to po prostu dla pieniędzy. Rodzinkowi influencerzy. A zaczyna się nawet przed narodzinami. Nagrywa się reakcję wszystkich po kolei na pozytywny wynik testu ciążowego od partnera po sąsiada, jakby to był co najmniej test na inteligencję. Relacjonuje się badania USG przeprowadzone poza kolejnością poznajomości, za co potem szpital dostaje karę od NFZ-u. Ba, są nawet tacy, którzy robią relacje z porodówki. Serio. Kolejny aspekt przekraczający już w bardzo jaskrawy sposób wszelkie możliwe granice mojego zrozumienia to dzielenie się z całym światem kwestiami medycznymi dotyczącymi dziecka. Opowiadanie o tym, na co choruje, jakie często bardzo intymne problemy mu doskwierają, czy wrzucanie wpisów, jakiego lekarza właśnie odwiedziliśmy. Słyszałem nawet o robieniu relacji zjechania na SOR w sytuacji bezpośredniego zagrożenia zdrowia czy nawet życia. Co prawda w Stanach, a nie u nas, ale nie zmienia to faktu, że takie zachowanie powinno być karane prawnie chłostą na rynku miasta. Jeżeli Twoje dziecko jest chore, zajmij się nim i odłóż na chwilę telefon. Proszę. To nie wszystko. Na Instagrama trafiają rolki, w których tacy rodzice nagrywają, jak ich dziecko się zachowuje, np. w sklepie czy innym wesołym miasteczku, jakby sam szatan w nie wstąpił. Płacze, krzyczy, rzuca się na podłogę. Niektórzy filmują reakcję swoich dzieci na to, że ojciec pierwszy raz się ogolił. No i płacz, uciekanie oraz śmiech rodziców, którzy nabijają się z tego, że ich dziecko jednego z nich nie poznaje. To prawdy wyborny żart. Lepszy nawet od moich. No, nie poznaje, bo pierwszy raz spotkało się z taką sytuacją i po prostu boi się kogoś, kto wydaje mu się obcy. Świadome straszenie swojego dziecka po to tylko, żeby wrzucić z tego zabawny film do sieci, ciężko skomentować bez wulgaryzmów. Kiedy tak na spokojnie usiąść i się zastanowić, po co niektórzy wrzucają takie rzeczy do internetu, aby zobaczyli je postronni ludzie, odpowiedź może być tylko jedna. Dla klików. No bo wartości to żadnej za sobą przecież nie niesie. To dość jaskrawe przykłady, ale warto zastanowić się, gdzie w ogóle jest granica tego, co publikować się powinno. Bo ponad połowa publikujących zdjęcia swoich dzieci rodziców wrzuca również takie, które można uznać za nieodpowiednie. Na przykład zawierające nagość. Gdzie więc znajduje się granica? Dla każdego pewnie w nieco innym miejscu, ale warto przede wszystkim pamiętać, że wszystko, co wrzucasz do internetu na zawsze już w nim zostanie. Nawet kiedy usuniesz po namyśle jakieś kompromitujące zdjęcie, nic to już nie zmieni. A nigdy nie wiesz, w jaki sposób wizerunek Twojego dziecka zostanie przez kogoś wykorzystany. Może na przykład w przyszłości ułatwiać kradzież tożsamości, jeżeli wszystkie informacje z życia są udokumentowane w sieci. Data urodzenia, imiona wszystkich bliskich, psa, kotka czy nazwa szkoły, do których dziecko uczęszczało, mogą w przyszłości umożliwić odpowiedź na pytania bezpieczeństwa w banku czy ułatwić łamanie haseł. Publikowanie tylu szczegółów z życia zachęca też różnej maści przestępców, dając im dostęp do wszystkich potrzebnych im informacji, aby zrobić nam krzywdę. Okraść dom, kiedy chwalimy się na Insta relacją z jakiejś długiej wakacji, czy ułatwić porwanie dziecka, kiedy będzie znany cały jego grafik i wszystkie miejsca, które każdego dnia odwiedza. To jednak wierzchołek góry lodowej potencjalnych problemów, których nikomu nie życzę. Niestety w wielu przypadkach postowane treści przedstawiają dzieci w negliżu, choćby częściowym, na przykład pokazując, jak dziecko tapla się w basenie czy uczy się korzystać z nocnika. Albo w sytuacjach, które mogą zostać, mówiąc delikatnie, zinterpretowane dwuznacznie przez pewne osoby. Zdarzają się przecież zdjęcia dzieci wystylizowanych na osoby dorosłe, z silnym makijażem wyzywającym ubiorem czy w strojach kąpielowych. Coś, co dla kilkulatka wydaje się po prostu nieszkodliwą zabawą i w sumie nią jest, dopóki nie dokumentujemy tego w internecie, taka seksualizacja nieletnich to bardzo poważne zagrożenie. Bo czy wiesz, co z takimi zdjęciami dzieje się dalej? Mogą zostać pobrane, zmodyfikowane i na koniec trafić do Darknetu na wymianę albo handel. Jedno z badań przeprowadzonych w Australii oszacowało, że nawet połowa treści wymienianych w takich miejscach została po prostu pobrana z mediów społecznościowych. To, co dla większości wygląda normalnie i nie powoduje żadnych skojarzeń, w innych budzi odrażające instynkty. W ten sposób po prostu robisz swojemu dziecku krzywdę. Świadomie czy też nie. I po co? Dla lajków? Jakichś przypadkowych ludzi w internecie? Czy po prostu dla pieniędzy? Ale to nie tylko nieetyczne, bo ma też aspekt prawny. O ile sam sharenting jest zjawiskiem nowym i prawo za nim konkretnie wydaje się nie nadążać, o tyle mamy inne regulacje, na kanwie których możemy spróbować ustalić, co wolno, a czego nie. Pierwszą kwestią jest prawo do prywatności, które gwarantuje konwencja o prawach dziecka. Każdy, również dziecko, ma też prawo do ochrony swojego wizerunku, bo nie wolno go bez zgody rozpowszechniać. Jednak do uzyskania pełnoletności to rodzice dysponują prawami dziecka, w tym prawem do rozpowszechniania wizerunku. Zgodę więc na wrzucanie zdjęć dziecka do internetu wyrażają w teorii rodzice, wspólnie, a więc kółko się zamyka. To jednak wynika z najlepszego możliwego researchu, czyli wzięcia tematu tak na chłopski rozum. Gdy jednak zagłębimy się w temat nieco bardziej, to okazuje się, że sprawa nie jest wcale tak prosta. Prawdym obowiązkiem rodziców jest działanie i podejmowanie decyzji w imieniu dziecka, mając na względzie przede wszystkim jego dobro i interes, w tym kwestie bezpieczeństwa. Stąd przed każdą decyzją o publikacji zdjęcia czy filmu zawierającego wizerunek pociechy, takie pytanie powinno być pierwszym, na które trzeba sobie odpowiedzieć. Czy robią to dla dobra dziecka? Ciężar odpowiedzi wisi na dorosłych, ponieważ dzieci mogą nie być świadome konsekwencji takiej decyzji. Z pomocą spieszy też nasza Konstytucja, która daje wszystkim równe prawa niezależnie od wieku. Mowa jest w niej o poszanowaniu prywatności oraz decydowaniu samemu o swoim życiu osobistym. Nie jest to na szczęście tylko teoria, bo zapadają w tej kwestii skazujące wyroki w sprawach karnych. Jak choćby w przypadku ojca, który wrzucił na Facebooka zdjęcie swojego dwuletniego syna, które sąd uznał za kompromitujące. Ciężko nie zgodzić się, że nie było to działanie w interesie dziecka. Wróćmy jednak na chwilę do influencerów i ich pracy. Wiem, pewnie wywołam tym stwierdzeniem burzę, ale jak zarabia się na czymś pieniądze, to jest to praca. Nawet jeżeli mamy z szanowaniem jej czasem spory problem. Kropka. Dzieciom do ukończenia szesnastego roku życia pracować za bardzo nie wolno, a nawet jak wolno, to w bardzo ograniczonym stopniu. Na przykład do pracy na planie filmowym czy w reklamie, a w sumie temu chyba najbliżej do tego, co robią influencerzy, konieczna jest opinia psychologa, szkoły oraz Państwowej Inspekcji Pracy, która musi wyrazić na to zgodę. Ciekaw jestem, czy nasi rodzimi influencerzy promujący wizerunkiem swojego dziecka płyny do kąpieli czy inne oliwki dopełnili wszystkich tych formalności. No bo kto by sobie jakimiś tam papierami głowę zawracał? Przecież to nie film, a więc wszystko na pewno jest git. Jeżeli naruszasz prywatność swojego dziecka, bądź gotowy na to, że na dalszym etapie życia możesz po prostu nie zasługiwać na jego zaufanie. Pozwól mu decydować samemu, kiedy i w jakim kontekście chce pojawiać się w internecie, raczej ograniczając niż zachęcając, bo to droga w jedną stronę. W internecie nic nie ginie. Uczulaj też, jakie może to nieść konsekwencje. No ale ktoś może powiedzieć, że przecież taki czterolatek świadomie się na to zgodził, bo chce zostać influencerem. Trochę nie wiem, co na to odpowiedzieć, ale nikt mi nie wmówi, że dziecko w tym wieku jest w stanie w pełni rozumieć dalekosiężne konsekwencje takich decyzji. Prędzej po prostu widzi rodzica gadającego ciągle do telefonu i chce to robić wspólnie z nim, widząc w tym formę zabawy i jedyną szansę na spędzenie wspólnie czasu. Zresztą rodzice nie są od tego, żeby zgadzać się na wszystko, bo powinni lepiej przewidywać przyszłość. Na przykład takie sytuacje. Mieliście tak kiedyś, że na pierwszym wspólnym obiedzie u rodziców, kiedy przyszliście z dziewczyną czy chłopakiem, ojciec wyciągnął z szafy zakurzone stare zdjęcia i kasety VHS ze świąt czy wakacji, żeby teraz w końcu je komuś z dumą pokazać? A wy chcieliście się wtedy zapaść ze wstydu pod ziemię i nawet nie było tam niczego wybitnie intymnego, ale i tak czuliście zażenowanie, mówiąc o chwilę, tato, weź. W przypadku zdjęć i filmów publikowanych w mediach społecznościowych nie trzeba nawet nikogo do domu zapraszać na spotkanie z ojcem, bo podajemy wszystko na srebrnej tacy całemu światu. To dziecko niedługo dorośnie, będzie nastolatkiem, którego rówieśnicy odkopią te materiały w czeluściach kont rodziców takiego nieszczęśnika albo nieszczęśniczki i będą je pokazywać na przerwie całej szkole. Na przykład wystąpił incydent kałowy na środku placu zabaw, kiedy miało dwa lata, a wy nie wiecie dlaczego uznaliście, że jest to widok, którym podzielicie się z całym światem. Dostęp do intymnych informacji o nas dostają znajomi ze szkoły, a później również partnerzy, współpracownicy czy pracodawcy. Czy tego chcecie dla swojego dziecka? Pasma upokorzeń, za które sami jesteście odpowiedzialni? W niektórych przypadkach naprawdę może być ciężko, jak dziecko będzie co chwila słyszało, a twoja stara pokazywała sowę w internecie. Zresztą nie tylko w szkole, bo z wiekiem zerknie w komentarze, z których nie wszystkie mogą być komplementami. Czytanie hejtu na swój temat to trudne doświadczenie nawet dla dorosłego człowieka, a co dopiero dla dziecka. Czy więc nie wolno publikować fotek dzieci wcale? Byłoby to bardzo dobre rozwiązanie, które polecam, ale nie popadajmy w paranoję. Jeżeli już musimy coś wrzucić do sieci, to zawężajmy maksymalnie grono osób, do których takie treści trafiają. Powinny być widoczne jedynie dla zaufanego kręgu bliskich, który też jest świadom zagrożeń i nie zacznie ich udostępniać dalej na prawo i lewo. Taki sposób na podtrzymywanie więzi z rodziną, która po prostu mieszka gdzieś dalej, może przecież jak najbardziej leżeć w interesie dziecka. Nie znaczy to też, że temat posiadania dzieci ma być tematem tabu w sieci. Nie, zupełnie nie o to chodzi. Po prostu można o takich rzeczach rozmawiać z poszanowaniem ich prywatności. Nawet jeżeli jest to główny temat, wokół którego kręci się dany twórca. Taki content może być naprawdę wartościowy dla osób, które niedługo będą przechodzić tę samą drogę i są osoby, które chcą to oglądać. Co zresztą widać po statystykach odtworzeń takich materiałów. To największa chyba zmiana w życiu każdego człowieka i ciężko być zaskoczonym, że ktoś chce się w tym temacie czegoś dowiedzieć. Zasięgi są więc ogromne, a za nimi idą konkretne pieniądze, które kuszą. Można jednak dzielić się jakimiś swoimi doświadczeniami, ale bez publikowania wizerunków dzieci oraz nie poruszając tematów naruszających ich prywatność. No i nie próbując na nich na każdym kroku zarabiać. Okej, zasięgi i pieniądze pewnie będą mniejsze, ale czy warto stawiać je ponad dobro dziecka? To młody człowiek, którego wychowania się podjąłeś, podjęłaś, a nie kolejny produkt. Co robić i jak żyć? Mamy wakacje, kusi więc, żeby podzielić się na Facebooku, jakie ciepłe kraje odwiedzamy na All Excuse Me ze swoimi pociechami. Ale może lepiej po prostu wysłać cioci i babci foteczki jakimś bezpiecznym komunikatorem, a nie wrzucać je do internetu? Media społecznościowe to nie są albumy do publikowania i przechowywania zdjęć. Warto o tym pamiętać. A o bezpiecznych komunikatorach zrobiłem kiedyś odcinek, więc zachęcam do nadrobienia, jeżeli jeszcze go nie widziałeś. Szykuję w tej sprawie też obszerne szkolenie, ale o tym niedługo. Nigdy nie wiesz, do czego zostaną wykorzystane treści, które publikujesz w internecie. To odwieczna prawda, ale w dobie tak powszechnego wykorzystania sztucznej inteligencji umożliwiającej generowanie obrazów czy filmów powinniśmy to podkreślać zdecydowanie silniej na każdym kroku. To realne zagrożenie, które będzie tylko się pogłębiać z czasem. Jak już musisz coś udostępniać, to unikaj nagości w jakiejkolwiek formie i niezależnie od wieku. Ogranicz widoczność takiego posta, aby dotarł w miarę możliwości jedynie do bliskich. Nie podawaj żadnych personaliów ani informacji mogących zidentyfikować osobę znajdującą się na zdjęciu. Nie poruszaj też żadnych tematów wrażliwych, takich jak kwestie medyczne i przede wszystkim zapytaj swoją pociechę, czy możesz to zrobić. Aha, no i dobrze byłoby z tymi zasadami zapoznać też innych członków rodziny, bo co nam po uwadze, jak zaraz dziadek albo wujek wrzucą to zdjęcie na swoje profile? Wrzucasz czyjś wizerunek do internetu? Niech ten ktoś najpierw świadomie wyrazi na to zgodę. Jeżeli dziecko prosi, aby czegoś nie udostępniać albo chce, abyśmy coś raz już opublikowanego usunęli, to nie jest to pole do dyskusji. Róbmy to niezłocznie. To też miejsce dla platform internetowych wielkich, olbrzymich, aby wprowadziły i egzekwowały już wprowadzone ograniczenia w tym temacie. Jeżeli na ekranie pojawia się dziecko, nie powinno być możliwości monetyzacji takich materiałów. Bezwarunkowo. Widzę też pole do popisu dla legislatorów, aby w treściach, w których pojawiają się dzieci, był odgórny zakaz reklamowania czegokolwiek. Wyszłoby to wszystkim na dobre. No a jeżeli dzieje się w Twoim życiu coś interesującego, a pierwszym odruchem jest sięgnięcie po telefon, to zastanów się, czy to nie czas na cyfrowy detox. Jeżeli potrzebujesz przekonania w tej kwestii, to też popełniłem jakiś czas temu o tym materiał, który znajdziesz na karcie w rogu ekranu. Dodatkowo w źródłach w opisie tego filmu znajdziesz materiały, w tym takie z poradami dla rodziców, jak zachowywać się, publikując treści w internecie w formie łatwej do przesłania komuś znajomemu. I to już wszystko na dziś. Tymczasem dziękuję za Waszą uwagę i do zobaczenia. Napisy stworzone przez społeczność Amara.org